🪸 Pustki Tyle Z Życia Tekst

Pokora i modlitwa. To chciałabym wynieść z książki. Mimo przeczytania, papież nadal jest dla mnie postacią tajemniczą. Myślę, że był odpowiednią osobą na tamte czasy, lecz nie odnalazłby się dzisiaj. Cieszę się, że tyle wniósł do życia Polaków i nie tylko. Natomiast ks Mokrzyckiego polubiłam za szczerość.
Dziękujemy za wysłanie interpretacji Nasi najlepsi redaktorzy przejrzą jej treść, gdy tylko będzie to możliwe. Status swojej interpretacji możesz obserwować na stronie swojego profilu. Dodaj interpretację Jeśli wiesz o czym śpiewa wykonawca, potrafisz czytać "między wierszami" i znasz historię tego utworu, możesz dodać interpretację tekstu. Po sprawdzeniu przez naszych redaktorów, dodamy ją jako oficjalną interpretację utworu! Wyślij Niestety coś poszło nie tak, spróbuj później. Treść interpretacji musi być wypełniona. Piosenka jest opowieścią o życiu, jego wartości i sensie. Wokalistka zespołu opowiada tutaj o życiowej prawdzie: tyle masz z życia, ile dasz od siebie. To karma, która sprawia, że każde nasze działania są przyszłości wynagradzane lub karane. O ile będziesz dobrym człowiekiem - czeka cię szczęśliwe życie. Celem naszej egzystencji jest szczęście. Ale żeby je osiągnąć musimy uwierzyć, że jest możliwe. Nie przychodzi ono do ludzi, którzy całe życie spędzają na marudzeniu i użalaniu się nad sobą. A na pewno nie do tych, którzy nie dają nic od siebie. Świat jest pełen powiązań, które mogą doprowadzić nas do celu. Radość możemy odczuć tylko w kontraście do smutku. Gdyby istniało tylko jedno z tych uczuć, drugie nie miałoby żadnego sensu. Życie pełne jest przeciwieństw, które definiują nasze człowieczeństwo - uczucia i sytuacje się uzupełniają, prowadzą nas do życiowego celu. I tak aż do śmierci. Bo tyle łez ile na trumnie piachu. Wyślij Niestety coś poszło nie tak, spróbuj później. Treść poprawki musi być wypełniona. Dziękujemy za wysłanie poprawki.
Znajdujesz się na stronie wyników wyszukiwania dla frazy Tyle z życia masz Tyle masz ile sam od siebie w życiu dasz. Na odsłonie znajdziesz teksty, tłumaczenia i teledyski do piosenek związanych ze słowami Tyle z życia masz Tyle masz ile sam od siebie w życiu dasz. Tekściory.pl - baza tekstów piosenek, tłumaczeń oraz teledysków.
książki z kategorii Beletrystyka wszystkie fantasy, science fiction horror klasyka kryminał, sensacja, thriller literatura młodzieżowa literatura obyczajowa, romans literatura piękna powieść historyczna powieść przygodowa Literatura faktu wszystkie biografia, autobiografia, pamiętnik reportaż publicystyka literacka, eseje Literatura popularnonaukowa wszystkie filozofia, etyka językoznawstwo, nauka o literaturze nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.) popularnonaukowa Literatura dziecięca wszystkie literatura dziecięca Komiksy wszystkie komiksy Poezja, dramat, satyra wszystkie poezja utwór dramatyczny (dramat, komedia, tragedia) Pozostałe wszystkie ezoteryka, senniki, horoskopy poradniki czasopisma religia Tagi Najpopularniejsze: Najpopularniejsze: pustka # lem... # miłość # młodość # obecność # podłość # spokój # tessa# woolsey... # wojna # zniana # związek # życie #1984 #rok1984... #629kości... #abba #abramovic #absolut #miłość... #accabadora... #adam #kenji... #addielarue... #adrian... #adrian #sydney... #adrian iwaszkow... #adrian... #aelin #koniec... #agathachristie #agathachristie... #agnieszkasiepiel... #agresja #emocje... #agresja... #aine... Autorzy Najpopularniejsi: Najpopularniejsi: Stephen King Colleen Hoover Camilla Läckberg John Green Éric-Emmanuel Schmitt Fiodor Dostojewski Stanisław Lem Sarah J. Maas Małgorzata Musierowicz Olga Tokarczuk Dmitry Glukhovsky Ryszard Kapuściński Veronica Roth Jennifer L. Armentrout Anne Rice Cykle Najpopularniejsze: Najpopularniejsze: Biblioteka Poezji Współczesnej Pustka Sortuj: Było mi obojętnie i bardzo pusto - tak musi być w oku cyklonu. Absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu. Dodał/a: tyberiusz W życiu człowieka bywają chwile, kiedy nie wie, co ze sobą zrobić i dokąd pójść, a cała przyszłość wydaje się być jedynie czarną pustką. I bynajmniej nie interesuje cię, co w tej pustce znajdziesz. Dodał/a: Ewelina Kwaśniewska Tęsknię za tą dziewczyną, którą byłam przy niej, tęsknię za tymi wszystkimi ludźmi, którymi byliśmy. Już nigdy nimi nie będziemy. Ona zabrała ich wszystkich ze sobą. Dodał/a: atramentovva Jestem sam, przepełnia mnie straszliwa pustka, tęsknota i lęk. Cały pokój wypełniają moje myśli. Nic poza mną i moimi myślami, moimi lękami. Mógłbym wyobrazić sobie najbardziej niestworzone historie, mógłbym tańczyć, pluć, stroić miny, przeklinać, zawodzić - nikt by się o tym nie dowiedział, nikt nie usłyszałby tego. Myśl o takiej absolutnej prywatności mogłaby mnie doprowadzić do szaleństwa. To tak jak udany poród, wszystkie więzy odcięte. Jesteś odseparowany, nagi, samotny. Błogosławieństwo połączone z agonią. Masz mnóstwo czasu. Każda sekunda przytłacza się jak góra. Toniesz w niej. Pustynie, morza, jeziora, oceany. Zegar wybija godziny jak rzeźnicki topór. Nicość. Świat. Ja i nie ja. Oomaharumooma. Wszystko musi mieć nazwę. Wszystkiego trzeba się nauczyć, doświadczyć, wszystko trzeba sprawdzić. Faites comme chez vous, cheri. Dodał/a: tyberiusz Tęsknię za sobą, kiedy nie znałam bólu. Tęsknię za pustką, w której nie znałam miłości. Tęsknię za czasem, kiedy mogłam powiedzieć, że jeszcze nigdy nie tęskniłam. Dodał/a: Melisa Kuzniar Najbardziej bezlitosną rzeczą na świecie jest miłość. Kiedy jej zabraknie, pustki, która po niej zostaje, nic nie może wypełnić, nawet wspomnienia. Dodał/a: Kasia Zawsze jak się skończymy kochać, bierze mnie coś takiego smutnego. Jakbym miała w środku pusto i uderzona mogła wydać tylko dudniący, matowy dźwięk. Jakby wiał przeze mnie wiatr! Gdy mnie bierzesz, czuję się taka pełna, silna, żywa, a gdy jest po wszystkim, znów ogarnia mnie ta dojmująca samotność. Wiem, że znowu jesteśmy dwiema obcymi jednostkami, że połączenie jest niemożliwe, że człowiek jest samotny w sobie na zawsze... Dodał/a: iBellae Ta pustka. Nie da się jej opisać. Tylko jej następstwa. Uczepienie się mojego kretyńskiego życia. Bezsilność. Pragnienie przeszłości. Zacząć wszystko od nowa, uniknąć błędów, jakich błędów? Skazany na pustkę? To jest mi pisane. Przeznaczenie. I wszystkie te bzdury. Najmniejszy ruch jest trudny. Oczy wbite w ziemię. Obojętność na wszystko. Dodał/a: konto usunięte Czuję pustkę, jakby nic nie było przede mną i poza mną. Nie rozumiem swego JA. Dodał/a: asiaa77 Serca znikną, a gwiazdy za nimi, jedno jest złamane, jedno świeci pustkami. Dodał/a: Magda Poprzednie 1 2 3 4 5 6 ... 34 35 Następne Popularne artykuły tekst wiersza. Autorką interpretacji jest: Adrianna Strużyńska. „Tren VIII” Jana Ko­cha­now­skie­go jest jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych utwo­rów ża­łob­nych, na­le­żą­cych do cy­klu „Tre­nów”. Po­eta przed­sta­wia w nim pust­kę, któ­rą zo­sta­wi­ła po so­bie zmar­ła Ur­szu­la. Tren VIII

fot. Adobe Stock, – Proszę bardzo, wszystko wytrzepane, ani pyłku na nich nie uświadczysz! – z westchnieniem ulgi zrzuciłem na podłogę w przedpokoju dwa dywany i kilimki ze ścian. – Masz jeszcze coś do zrobienia, bo wiadomości bym sobie obejrzał… Wiktoria obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem i schyliła się po kilimek. – Dzieci przyjeżdżają i wnuki na cały tydzień, już sama nie wiem, w co najpierw ręce włożyć, a ty byś tylko o telewizorze myślał – prychnęła gniewnie. – Dywany rozłóż od razu, a potem to byś mi jeszcze mięso na pasztet zmielił – zarządziła nerwowo. – I może blaszki byś nasmarował. Zabrałem się za robotę Z moją żoną w tym przedświątecznym rozgardiaszu nie było co dyskutować, zwłaszcza że atmosfera rzeczywiście była trochę napięta. Z dalekiej Francji przyjeżdżał do nas na święta syn z rodziną. Zamierzali zostać aż do Nowego Roku. Nie widzieliśmy wnuków już całe 2 lata, poza tym miała to być pierwsza wspólna Wigilia u nas w domu od długiego czasu. No i żona postawiła sobie za punkt honoru naszą przysłowiową, tradycyjną gościnność. Przygotowała takie ilości świątecznego jedzenia, jakby armia głodomorów miała zasiąść przy naszym świątecznym stole. – Ty sprawdź jeszcze dokładnie, kiedy ten ich samolot przylatuje – Wikta wpadła do kuchni po drodze z łazienki do pokoju. – Żebyś się jutro nie spóźnił na lotnisko. – Wszystko mam opanowane, co do minuty, nie martw się – przykręciłem maszynkę do mięsa do blatu stołu i zabrałem się za mielenie. – Spokojnie, żono. – Dobrze ci mówić – sapnęła, odgarniając wierzchem dłoni kosmyk z czoła. – A jak się ten samolot spóźni, to co wtedy zrobisz? – popatrzyła na mnie trochę nieprzytomnym wzrokiem. – No to się spóźni, zaczekam przecież – roześmiałem się. – Ale samoloty się nie spóźniają, teraz wszystko jak w zegarku, nawet pociągi przyjeżdżają o czasie – uśmiechnąłem się, bo nagle coś mi się przypomniało, zdarzenie sprzed lat. – Coś ty taki zadowolony? – spytała Wikta, przyglądając mi się podejrzliwie. A ja zacząłem się śmiać, bo tamta wigilijna noc z początków naszego małżeństwa stanęła mi jak żywa przed oczyma. Jakby to było wczoraj… Od kilku miesięcy mieszkałem na wybrzeżu. Ja, góral z dziada pradziada, przeniosłem się nad morze, bo zakochałem się w córce rybaka. A że ona nie chciała żyć w góralskiej chacie, więc co było robić? Poszedłbym przecież za tą moją długonogą Wiktorią na koniec świata, nie tylko nad to morze! Po ślubie zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu, ja znalazłem pracę w stoczni. Ale cniło mi się za moimi wierchami, za góralskimi gęślikami, za naszą muzyką! A gdy spadł śnieg, gdy przypomniałem sobie widok białych, błyszczących szczytów, gdy tu tylko to szare morze aż po horyzont, serce mi się krajało i coraz bardziej tęskniłem za swoimi. Jednak Wikta nie dawała się namówić na przeprowadzkę w moje strony… Miałem nadzieję, że na święta pojedziemy do moich rodziców, że całą, wielką rodziną zasiądziemy przy góralskiej wieczerzy w gościnnym pokoju, pachnącym świerkami, ściętymi w naszym własnym lesie. Moja żona miała jednak inne plany. – To przecież nasze pierwsze wspólne święta, powinniśmy je spędzić w domu – to był jej główny argument. Za nic nie dawała sobie przetłumaczyć, że mój dom jest też tam, na drugim końcu kraju. Dlatego te przedświąteczne dni wcale nie upływały nam w odświętnej, radosnej atmosferze. Miałem jej za złe, że nie rozumiała mojej tęsknoty, że nie zgodziła się pojechać w moje rodzinne strony. Chodziłem zły i nadąsany I wcale nie chciałem jej pomagać w tych wszystkich pracach, zresztą to była babska robota. „Jak chce mieć święta, to niech je sobie sama przygotowuje – myślałem buńczucznie. – Te wszystkie śledzie, zupy rybne, placki, galarety. Sama niech robi!”. A Wikta też uniosła się honorem, harda była, tak jak i ja, więc o nic nie prosiła. W domu nastały ciche dni. 24 grudnia był normalnym dniem pracy. Kiedy koło 15 skończyliśmy robotę, kumple namówili mnie na jednego w knajpie – pod śledzika. A że rybka lubi pływać, było parę setek i kilka piw… Trochę zawiany wróciłem do domu. Wikta aż się cofnęła, gdy wszedłem. – W Wigilię musiałeś się upić?! – popatrzyła na mnie z gniewem. – Skaranie boskie z tobą, chłopie, cały rok nawet piwa się nie napijesz, a dzisiaj cuchnie od ciebie jak z gorzelni! Fuj! O, na takie gadanie to ja nie mogłem sobie pozwolić. Żeby mnie, głowę rodziny obrażano we własnym domu, i to w taki szczególny dzień?! Moja góralska krew, rozcieńczona procentami, zawrzała. – Kto? Ja pijany? – wrzasnąłem. – A co ty, kobieto, za bzdury opowiadasz?! – No pewnie, żeś pijany, przecież czuję – odparła Wiktoria. – I nie awanturuj się w domu, jeszcze w takim dniu. – Ja się awanturuję, ja? – krzyknąłem. – O że ty, babo… – rozwścieczony, urażony w swej dumie, porwałem z pawlacza torbę i otworzyłem szafę. – Jak ty tak mnie traktujesz, to ja wracam do domu. – Do jakiego znowu domu? – załamała ręce Wikta. – No co ty, Wojtek, opowiadasz! – złapała mnie za rękaw, chcąc przytrzymać, ale ja ją odepchnąłem. – Do swojego domu, tego prawdziwego, w moje góry umiłowane – zacząłem wrzucać do torby jakieś swetry i koszule. Nagle poczułem, że jeśli nie zaśpiewam, to chyba pęknę No więc zaśpiewałem: – Pójdźta chłopy do szałasa, któro pikno, bedzie nasa, heeej! – Chyba ci całkiem odbiło w tym pijackim łbie – skomentowała moje występy Wikta i poszła do kuchni. A ja, z czołem dumnie uniesionym do góry, z poczuciem wielkiej krzywdy, jaka mnie właśnie spotkała, opuściłem swój dom. Twierdząc na pożegnanie, że idę precz, skoro mnie nikt tu nie chce. No naprawdę ten śledzik musiał wtedy zaszkodzić moim szarym komórkom. Albo raczej to, w czym pływał. Żona próbowała mnie zatrzymać, prosiła, żebym się opamiętał, że jak wytrzeźwieję, to będę żałować. – I gdzie ty się wybierasz na taką zimę, i to w Wigilię? – zatroskała się. – Na dworzec idę – krzyknąłem jej na odchodnym. – Koleją do domu wrócę! W barze przysiadł się do mnie jakiś kompan Jakoś doczołgałem się na dworzec, sam dzisiaj nie wiem, w jaki sposób, bo przecież miasto było jak wymiecione. W tamtych czasach komunikacja miejska już świętowała, każdy we własnym domu siedział, na kolację wigilijną czekał. A na dworcu też pustki były, ale jakiś nocny pociąg miał jechać na południe właśnie, i to nawet szybko, za pół godziny. Kupiłem bilet i pomyślałem, że w barze zdążę jeszcze strzelić sobie setkę dla kurażu, w końcu daleka droga przede mną. Wypiłem i od razu raźniej mi się na duszy zrobiło. Bo jednak jakoś nieswojo się czułem, w końcu Wigilia była, pierwsze nasze święta, a Wikta tam sama. „Ale co tam, nie będzie mi baba, nawet moja własna, od pijaków wymyślać!” – buntowałem sam siebie w myślach. Wreszcie chwyciłem swój bagaż i już miałem wychodzić na peron, gdy przez megafon kobiecy głos zapowiedział, że z powodu gwałtownych opadów śniegu pociąg ma opóźnienie osiemdziesiąt minut, i że może ono ulec zwiększeniu. Przyszło mi do głowy, że skoro tyle czekania przede mną, można by jeszcze jedną setkę sobie strzelić. W końcu zima i mróz, dla rozgrzewki to nawet wskazane. Zaraz dosiadł się do mnie jakiś kompan, który też jechał na południe do rodziny na święta. I jakoś nam wspólnie to czekanie całkiem przyjemnie mijało… Jednak po pewnym czasie okazało się, że opóźnienie naszego pociągu zwiększyło się o kolejne półtorej godziny. A potem jeszcze o godzinę. Około północy pociąg miał już opóźnienia prawie 300 minut. I raczej nie było zbyt dużej szansy, że w ogóle dojadę na święta do rodzinnego domu, że zdążę na czas. W dodatku czułem się taki zmęczony tym czekaniem, coraz bardziej senny… Świtało już za oknami, gdy coś mnie obudziło. Jakaś kobieta w szarym fartuchu potrząsała mnie za ramię. – Panie, obudź się pan, zamykamy na godzinę, sprzątnąć trzeba – patrzyła na mnie niechętnym wzrokiem. – A mój pociąg przyszedł już? – poderwałem się szybko z ławki. – Jaki pociąg, panie? – No ten, do Zakopanego przecież, opóźniony był – potarłem czoło dłonią, myślałem, że głowa zaraz mi pęknie. – A ten to już odszedł – kobieta machnęła ręką. – Ze 2 godziny temu. – A następny? – jęknąłem. – Wieczorem będzie, jak dojedzie, zaspy straszne, całą noc śnieg walił, szkoda gadać – rzuciła i nie zwracając już na mnie uwagi, zabrała się za mycie posadzki. I co ja mogłem zrobić w takiej sytuacji? Tylko jedno. Gdy te procenty wywietrzały mi z głowy, wstyd mi się tak strasznie zrobiło, że strach. „Co ja nawywijałem najlepszego? – kołatało mi się w obolałej czaszce. – Tam pewnie Wikta w domu martwi się o mnie, płacze. Sama w Wigilię siedziała, naszą pierwszą Wigilię… Jak ja jej to mogłem zrobić? Boże, ależ dureń ze mnie! No nic, tylko po łbie mi dać na opamiętanie, a to i tak by jeszcze za mało było…”. Zebrałem się jakoś, trzeba było wracać do domu. Moja góralska krewka natura tym razem cicho siedziała, podkuliłem ogon pod siebie i wróciłem. Cicho zastukałem w drzwi, nie miałem odwagi otworzyć własnymi kluczami. Przygotowałem się na najgorsze, ale Wikta popatrzyła tylko na mnie i otworzyła łazienkę. – Wykąp się i siadamy do stołu – westchnęła. – Nasza kolacja wigilijna czeka – zawahała się jakby i roześmiała się cicho. – Ale to chyba będzie kolacja połączona ze śniadaniem, no nie? – podniosła na mnie oczy. – Głodny chyba musisz być. Przytuliłem ją mocno, bez jednego słowa, byłem jej wdzięczny, że nie nawtykała mi, chociaż miała do tego pełne prawo. Kiedy teraz, pochylony nad maszynką i mięsem na pasztet powiedziałem żonie, jakie wspomnienia mnie napadły, ona tylko machnęła ręką. – Ty lepiej dziękuj Bogu, że te pociągi tak się wtedy opóźniały, i że do domu wróciłeś – zaśmiała się. – Bo jakbyś tak wtedy pojechał, to kto wie, czy dzisiaj byś to mięso na pasztet kręcił, czy w ogóle nasza rodzina by istniała… I w taki to sposób peerelowskie koleje uratowały moje małżeństwo. Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Tyle z życia masz ile dasz Tyle z życia masz ile dasz Tyle szczęścia w ile uwierzysz tyle złota ile uniesiesz Tyle sińców ile złości Tyle samo gruchotanych kości read more Lao Che - Wojenka chords lyrics

Wojciech ZiółkowskiUniwersytet Śląski Gdzie szukać człowieka prawdziwego? O "Doświadczeniu wewnętrznym" George'a Bataille'a Życie George'a Bataille'a upłynęło spokojnym tempem, bez wielkiego rozgłosu, zaburzane jedynie przez historyczne zawieruchy. Jednak wewnętrznie Bataille był jednym z najbardziej zbuntowanych i kontestujących rzeczywistość filozofów XX wieku. Jego koncepcje łącząc rozmaitą tradycję filozoficzną poddawały ją zarazem krytyce. Najbardziej inspirującą krytyką w "Doświadczeniu wewnętrznym" jest krytyka Heglowskiej "Fenomenologii ducha"[1]. Oczywiście nie odbywa się ona wprost. Jest jakby utajona wewnątrz poprzez nawiązanie do heglowskiego słownika: pojęć absolutu, całości wiedzy. Bataille odkrywa "ślepą plamkę" w optyce wiedzy absolutnej - tam gdzie zaistnieje poznanie absolutne znajduje się również absolutna niewiedza, bo nie można odkryć już nic nowego, a "ślepa plamka rozumu" wciąga jej odkrywcę[2] we własną grę - antydialektykę. Ta trudność wiedzy absolutnej pociąga Bataille'a, pozwala mu skupić się na terenach zamkniętych i odizolowanych przez całość zamkniętą w wiedzy racjonalnej, jaką projektuje filozofia Hegla, człowiek odkrywając pragnienie bycia wszystkim, orientuje się również o swojej ułomności, łyk wiedzy zatraca jego samego, powoduje, że nie wie nic. Głównym "przeciwnikiem", wrogiem ja-pragnącego stać się wszystkim jest moralność. Moralność składa się z nakazów, pragmatycznego i ideowego tak i nie. Zestaw takich norm podawany jest człowiekowi wraz z wychowaniem w formie opowieści. Ale opowieści te oprócz funkcji wychowawczej posiadają też inną, dla Bataille'a donośniejszą funkcje: powodują "dramatyzację" życia. Dramatyzacja konieczna jest człowiekowi do uporania się z pragnieniem miłości-posiadania wszystkiego i niemożliwością spełnienia tego postulatu. Przynieść ulgę może miłość do drugiej osoby lub Boga, ale: "uśmierzenie umrze jednak wcześniej niż niepokój."[3] Na czym "dramatyzacja" polega? Jest to poznanie świata poprzez opowieść o niewspółmiernych składnikach życia, ludzkiej kondycji. Takie opowieści powodują, że ludzkie życie może stopić się - zintegrować, czy też otworzyć na poznanie specyfiki człowieczeństwa. Od najprostszych mitów przez biblijne światy do współczesnych powieści człowiek dramatyzuje swój świat, bo jego celem jest odczuwanie tragiczne istnienia oraz przelanie tragiczności w rytuał. Rytuał jest w pewnym sensie miejscem, gdzie człowiek może poznać to, co Bataille będzie projektował w poznaniu przez doświadczenie wewnętrzne. Może usunąć swoje ja będące przyczyną owego rozgoryczenia i niepokoju dręczącego człowieka, żeby potem znów powrócić do normalnego życia... Konstytutywnym elementem dramatyzacji jest autorytet, wskaźnik dobrego i złego, moment zakazu (jak też momentem źródłowym dla kultury). Dramat powstaje na styku autorytetu i egzystencji. Sam autorytet nie jest tak ważny, jak ważna jest ścieżka przez niego wskazana. "Gdybyśmy nie potrafili dramatyzować, nie moglibyśmy przekroczyć siebie. Żylibyśmy wyizolowani i przepełnieni sobą. Wszelako jakiś rodzaj zerwania - wówczas, gdy owładnięci jesteśmy trwogą - wydaje nas łzom: zatracamy się wtedy, zapominamy o sobie i komunikujemy z jakimś nieuchwytnym innym światem."[4] - Ale o tym później. Dramatyzacja jest formą uwalniania się człowieka spod władzy życia w "wiedzy i pracy" - praktycyzmie. Kiedy zostanie uwewnętrzniona i wszechstronna pozwala na nowe ogarnięcie życia, na nie stanie się jednostką typową, ale też jako sumienie jest przyczyną zahamowań. Bóg i cierpienie Jak długo wierzymy w Boga tak długo staramy się usunąć cierpienie. Ale środki znieczulające nasze cierpienia powodują usuwanie czystej dramatyzacji, pozbywanie się jej w imię projektu - sztucznej dramaturgii religii. Bóg jest projektem, w którym możemy stopić swą podmiotowość, a zespalając się z nim np. w cierpieniu Chrystusa podnosimy nasze cierpienie do rangi cierpienia ogólnego. W dramatyzacji rolę wyzwalająca odgrywa trwoga[5], to ona powoduje, że używamy autorytetów, składamy im ofiary, odprawiamy rytuały. Dramatyczne jest samo bycie. Bataille nakazuje ucieczkę od, jak to nazywa, wybiegów, jakimi są Bóg, autorytety i wartości. Usunięcie to ma zwrócić uwagę na prawdziwe źródło dramatu - samo-bycie. Stąd zaczyna się droga, (staje się przestrzenią pustą), którą dąży ku doświadczeniu wewnętrznemu. Język W tym momencie wydaje się najrozsądniejsze zajęcie się nie "narzędziami kontestacji" (śmiech, ekstaza itp.), ale zainteresowanie się problematyką języka, która u autora Doświadczenia jest zawsze obecna, jakby podstawowa, współtworząca doświadczenie i kontestację. Bataillowski język to świadomy eksperyment w filozoficznym dyskursie, który ma swoje doniosłe uzasadnienie. Bataille znajduje się na granicy między dyskursem filozoficznym a poezją, miedzy zrozumiałością a zagubieniem się w grze symboli. Momentami język ścisłej filozoficznej argumentacji sąsiaduje z metaforami o znaczeniu poetyckim. Może wydawać się, że logika wywodu ucieka, szarpie się i wymusza inne sensy niż te, które konwencjonalnie zwykliśmy nadawać słowom. Może wydawać się, że jest to sprawa tłumaczenia i braku zgodności między językami i tradycjami. Ale wskazówkę do interpretacji tego szumu stanowi metoda "śliskich słów", która jak "ślepa plamka" i "dramatyzacja" jest rzucaną nam "liną ratunkową" w świecie "słów i dyskursów". Labirynt, pustynia[6] - to metafory dyskursu, to w nich człowiek gubi się, tonie jak w grząskich piaskach, - dlatego też potrzebuje liny ratunkowej, nici, po której wydobędzie się spod władzy języka. Ta banalna już dziś teza, że język powoduje nami, jest jak pułapka dla naszego człowieczeństwa staje się przyczyną, która buduje kontestację. Przedstawianie, mediacja, pośredniczenie - inaczej poznanie przez język, odkrycie przez zasłonięcie się zdaniem, ale bez tego wybiegu nie można już poznawać: "słowo > - pisze Bataille - pozostaje wciąż wrzawą", a mówienie jest samo w sobie przedstawianiem poznania, po to zaś by już nie poznawać, należałoby przestać mówić. Nawet gdyby piasek pozwolił moim oczom się otworzyć, nie zmieniłbym zdania: "słowa służą jedynie ucieczce", a kiedy przestałem uciekać, na nowo skłaniają mnie do ucieczki. Moje oczy się otwarły, to prawda, należało jednak tego nie mówić i pozostać zastygłym niczym zwierze. Chciałem mówić, a słowa, jakby obarczone ciężarem tysiąca snów, sprawiły, że moje oczy, jakby udając, że nie widzą, zamknęły się łagodnie."[7] - jest to wielokrotnie powtórzona przez Bataille teza, nie nowa zresztą, że słowa zaciemniają obraz poznania, a szczególnie poznania mistycznego. Opis staje się miejscem pogrzebu żywego doświadczenia. Z drugiej strony słowa pozwalają na zajęcie się łagodnym snem na jawie, który w postaci głosu wewnętrznego, zmienia nasze poznanie, ustawia je na tory, będące konwencjonalnie przyjęte. Słowa są filtrem, który nie pozwala dotrzeć do realności naszych uczuć, ale pozwala żyć w normalnym świecie, codzienności zahibernowanej w słowie. W męce Podmiot stykający się z tym, czym jest, odtruty, Zaratustra zdrowiejący, w piekielnej grocie samotności, zamknięty na szczycie. Trudno znaleźć określenie człowieka przedzierającego się ku doświadczeniu wewnętrznemu, mistycznemu stanowi, wywoływanemu przez samo-bycie. Od początku słowa zniekształcają, trudno dobrać odpowiedni ton, aby trafić w uczucie, trzeba wielokrotnie prześlizgiwać się, krążyć, aby nie udusić Bataillowskiego dzieła w zarodku. Doświadczenie Zaczyna się od doznania ekstazy - promieniującej radością i cierpieniem, dionizyjską ucztą. Związana z niedialektyczną, niedyskursywną wiedzą, objawieniem, trwogą, obnażeniem, wyjściem z projektu. Istota ludzka została obdarzona "pełnią możliwego" - tym, co może sobą reprezentować, czym może być i jak istnieć. Ale w toku ewolucji kulturowej niektóre elementy istoty zostały wyparte, cofnięte, na rzecz innych. Tak też w kulturze europejskiej wykluczona została sfera niedyskursywnych uczuć, na rzecz religijnej emfazy duchowości. Chrześcijański świat - bo ten krytykuje najmocniej Bataille w "Doświadczeniu" - usunął inny niż duchowy paradygmat poznania. Chrześcijaństwo to religia wskazująca na wartości pozaziemskie, wartości nieludzkie. Komunikacja człowieka z sobą jest podrzędna względem komunikacji z bóstwem. Chrześcijanin starając się być poddanym Boga wymaga od siebie życia lepszego, a w konsekwencji: usunięcia cierpienia. Ta dramaturgia życia zespala w całość kulturę, aż po wiek rozumu, wtedy zostaje zanegowana. Rozum stał się dominującym narzędziem poznania, następnie poddany był krytyce przez wrażliwość romantyczną. Wrażliwość ta staje się kanałem ujścia dla uciśnionych przez intelekt emocji, i kanał ten pozostaje przez przyzwyczajenie jako zamiennik religii. Bataillowski (anty)projekt "doświadczenia wewnętrznego" ma być nowym sposobem komunikacji człowieka z zapomnianymi wewnętrznymi stanami, atawistycznymi znamionami naszego rozwoju, mroczną nocą popędów i nie-wiedzy. Człowiek pierwotny poznawał wyższy świat, komunikował się z bóstwem w rytuałach, których szczytem ekstatycznym była ofiara. To samo mógł osiągnąć również przez środki odurzające wprowadzające go w stan ekstatycznego podniecenia. Psychologicznie te stany kojarzone są z możliwością doznawania zintegrowanego świata, a etnopsychologia nazywa stan ten "świadomością dialogową"[8]. Pozwala ona szamanom, kapłanom na komunikację z bogami oraz z systemem kultury, przez co wzbogaca się mitologia i wyznacza cele dla społeczności. W "Doświadczeniu wewnętrznym" ekstaza jest odczuciem pierwotnego zatracenia, związanego z komunikacją już nie z bóstwem (religia jest wybiegiem) tylko z samym-byciem. "Trwoga" zapoczątkowuje "doświadczenie wewnętrzne". A ono jest nowym autorytetem gdyż dramatyczny stał się sam byt, ludzkie istnienie. W doświadczeniu wewnętrznym widzieć można projekt o tyle o ile jest on związany z własnym zatraceniem, zniszczeniem. Nie jest to projekt mający na celu usunięcie cierpienia, wprost przeciwnie z doświadczenia płynie możliwość akceptacji cierpień, stania się z nimi jednością. Człowiek otwierając się jest pełen trwogi, jest obnażony z dotychczasowej wiedzy (człowiek Bataille'a dąży do wiedzy maksymalnej, w każdym z nas istnieje popęd do zdobycia wiedzy absolutnej i bycia całością) staje przed własną pustką i przed pustką istnienia.[9] Wreszcie stając się odtrutym z życia w "wiedzy i pracy" orientuje się, że jest wypełniony brakiem celu i sensu. Jedynym, co pozostaje człowiekowi stojącemu "u kresu" to rozpacz: "Rozpacz jest prosta: to brak nadziei, brak wszelkiej ułudy. To stan rozległej pustyni i - jak sobie wyobrażam - słońca."[10] I błaganie: "Drżąc, trwać w bezruchu, wyprostowany, pogrążony w samotnym mroku, w postawie wyłączającej gest błagania: błaganie, lecz pozbawione gestu, a zwłaszcza nadziei. Zagubiony i błagający, ślepy, na wpół martwy."[11] W męce, odrzuca to, co jest słowem, projektem przyszłości, ułudą i filozofią, stając się pustym elementem przestrzeni, punktem, dzieckiem w ciemnym lesie. Wybiera tabuistyczną stronę istnienia, to, co w zwykłym życiu jest odrzucane, spychane w nicość: Zapomnienie wszystkiego. Głębokie zejście w noc istnienia. Nieskończone błaganie niewiedzy, tonięcie w trwodze. Zsuwać się w otchłań i w nieprzeniknionym mroku doświadczać jej grozy.[12] Aby dotrzeć do "kresu możliwego" należy pozbyć się wszystkiego, co mamy, co jest nami, a nawet, co nami nie jest - pozbyć się innej miłości jak miłość do siebie. Przypomina się tu droga ascezy pustelników, lecz Bataille odmiennie rozumie życie. Jest ono dla niego przedmiotem zachwytu, drogą do wybawienia. Asceci chcieli odłączyć się od swego życia popędowego, w "doświadczeniu wewnętrznym" popędy stają się pierwszą prawdą, odruchy wewnętrzne znaczącymi symbolami życia. Jednocząc, nie odsuwając bólu i cierpienia można przedrzeć się ku szczelinie, w której dostajemy się pod zimny prysznic prawdy. Komunikacja "Doświadczenie wewnętrzne" nie jest dyskursywne. Ale uciec przed komunikacją się nie da. Doświadczenie wewnętrzne to poznanie przez trwogę, a poznanie to przedstawianie. Wiec już samo doświadczenie jest komunikacją, samo doświadczenie musi powstać w języku, ale też poza nim, w opozycji do języka - więzienia. Język pozostaje, ale jest swoim zaprzeczeniem, sam siebie neguje, ośmiesza w ciągłym ruchu kontestacji. Jest jak starogrecki oroboros symbol jedności świata w śmierci i odrodzeniu. Przez swoje zatracenie, ciągłe zaprzeczanie temu, co było wypowiedziane/napisane, jak też negację ja - podmiotu odnoszącego się do rzeczy i rzeczy samej (pełna kontestacja) powstać może obraz doświadczenia mistycznego. Tak też nie da się stanąć "na" kresie możliwego i tam pozostać, doświadczenie kresu zwykle jest chwilowe i często niepełne. A przedstawienie go jeszcze bardziej niepełne za sprawą unieruchomienia w słowach - brak jest jakiegoś kośćca, idei, która by podtrzymywała albo tworzyła całość. Doświadczenie wewnętrzne wymaga niebywałej wytrwałości i ciągłego błagania o jego nadejście - utrzymywania się w trwodze. Konieczna jest również zgoda na nieskończone wymykanie się sensu doświadczenia wewnętrznego, na jego przewrotną logikę. Dlatego: "cokolwiek bym napisał, kończy się to fiaskiem, jako że ścisły sens powinienem nadać temu co nieskończone - oddzielonemu od sensu bogactwu możliwości" - pisze autor, albo: "przypuszczam, że mogę dotknąć kresu jedynie w powtórzeniu, w tym sensie że nigdy nie jestem pewien, iż ów kres osiągnąłem, i nigdy pewien nie będę"[13]. Chaos napotkany po dojściu na "ostrze kresu", na granicę, może powodować tylko rozdarcie (jeszcze większe), choć z rozproszenia rozpaczy stajemy się punktem poza całością (osiągamy szczyt obserwacji obiektywnej) i tak nie możemy nadać adekwatnej nazwy nowej wiedzy, stajemy się opuszczonymi przez sens. Bo czym jest ta nowa wiedza nie biorąca udziału w dyskursie? Przemową dziecka do dorosłego? Żartem spowodowanym ośmieszeniem samej istoty dotychczasowego życia? Szaleństwem? Projekt Bataille ubolewa, że częstokroć w życiu ludzi zdarza się tak, iż mają oni do czynienia z pewnymi formami "doświadczenia wewnętrznego", np. w śmiechu, ekstazie erotycznej. Ale chęć ucieczki, odsunięcia się w projekt to przyczyna, dla której odsuwają się, odwracają się plecami i starają się zapomnieć. Filozof krytykuje "życie w projekcie" mające na celu zasłonięcie ustki i braku sensu ludzkiej egzystencji. Ten egzystencjalny moment krytyki społeczeństwa kapitalistycznego przywodzi na myśl Pascalowski zakład. Tyle, że zakładać się należy o bycie w projekcie lub bycie z doświadczeniem wewnętrznym. Bataille pisze, że "żyję i wszystko odbywa się tak, jakby życie bez kresu było możliwe do pojęcia. Co więcej, pragnienie staje się we mnie coraz bardziej natarczywe, chociaż jest słabe. A przy tym mroczne perspektywy kresu tkwią w mej pamięci, lecz nie wywołują już przerażenia i pozostaję ogłupiały, trapiąc się śmiesznymi niedolami, zimnem, zdaniem, jakie mam napisać, planami na przyszłość: >, w którą jestem rzucony, w której pogrążam się wraz ze wszystkim, co jest; ta prawda, którą znam i w którą nie mogę wątpić; jestem wobec niej jak dziecko, umyka mi ona, a ja pozostaję ślepy. Należę chwilowo do domeny przedmiotów, których używam i pozostaję obcy temu, co piszę." Człowiek należący do dziedziny przedmiotów sam staje się narzędziem, uprzedmiotawia się sprowadzając na szczyt rozum i ja. Legalnie, w zgodzie z innymi domaga się życia lepszego, postępu; cierpienie jest do usunięcia przez racjonalnie "działanie", "myśl dyskursywna jest czynem bytu ludzkiego zaangażowanego w działanie"[14]. Projektuje swój czas jak bitwę, po to by przy końcu w przerażeniu i tak dojść do prawdy. Projekt jest to "odkładanie istnienia na później", ale też jest przybieraniem maski - "zawieszaniem" własnego bytu[15] - życiem nieautentycznym. Rozum kartezjański - mistrz przedstawień i projektów w doświadczeniu wewnętrznym ma być zniesiony na margines, a wyjście ma stanowić projekt takiego doświadczenia. Czytamy dalej: "Doświadczenie wewnętrzne kierowane jest przez dyskursywny rozum. Jedynie rozum posiada moc dekomponowania własnego dzieła, zburzenia tego, co sam zbudował."[16] Ani szaleństwo, ani własna egzaltacja nie prowadzą do "mrocznego rozświetlenia". Jedynie rozum użyty przeciw samemu sobie, może pozostawić nienaruszoną ważną funkcję komunikacji i destruować to, co odnajduje w sobie: wielką głupotę mas. "Ja nie ma znaczenia" Kolejnym etapem projektu doświadczenia wewnętrznego jest zniesienie przeciwstawienia podmiot - przedmiot, zniesienie stosunku miłości i posiadania. Ipse, ja, są ciągłym dążeniem do wiedzy, do scalenia z całością oraz do odtworzenia siebie w tej całości. Ciągłe chcenie jest powodem trwogi, powodem ogarniającej mani posiadania przedmiotu - dopiero przybycie ku kresowi ośmiesza wysiłek ja, wykpiwa absolutną wiedzę, pozwala dojrzeć pustkę i bezsens istnienia jako dążenia. Gdy "dzikie ipse" zatraca samo siebie nie w przedmiocie tylko we wszystkim (jako całości), nie jest już zainteresowane swoim byciem i utwierdzaniem się w nim, staje się nagie i puste - "wówczas pojawia się zachwyt"[17]. Ja - podmiot zostaje unicestwione w ekstazie, w innym pojęciu świata. Po rozbiciu podmiotu filozoficznego - pisze Foucault w "Przedmowie do transgresji" - pojawia się figura oka z pozycji, której pisze Bataille.[18] "Ja" Bataillowskie, autor, podmiot piszący, zatraca się w punkcie, którym staje się rozbite ja. Punkt ten wybierając nie-wiedzę staje się ekstazą. Następnie rezygnując z zachwytu nad sobą, stara się osiągnąć oschłość w ekstazie, i skupić w jednym punkcie wszystkie przeszłe zachwyty, aby odkryć w sobie oko niekierujące się ku przedmiotowi, ale ku wewnętrznej nocy człowieka. Oko: "jest lustrem i lampą - pisze Foucault - rozlewa światło w krąg siebie i, w być może niesprzecznym procesie, to samo światło wtrąca w przeźroczystość swej sztolni. [...] To figura bytu, będącego transgresją własnych granic."[19] Nie-wiedza komunikuje ekstazę - znaczy tyle, że tylko podmiot, który dąży do własnego unicestwienia, czyli "nie-wiedzy" a zarazem ma pragnienie zatracenia się w przeciwieństwie "nie-wiedzy", czyli we "wszystkim" może osiągnąć ekstazę i jednocześnie komunikować ją. Ale nadal należy pytać: kiedy ja nie ma znaczenia jaką substancją staje się człowiek? Zadać takie pytanie to szukać odpowiedzi na temat tego, co istnieje. Czy istnienie człowieka to tylko ześlizgiwanie się w kierunku śmierci? Czasowa iluzja, nigdy nieskończona, do końca bezsensowna? Wejrzenie w noc istnienia, oślepiającą pustkę można by nazwać życiem w świecie bez tabu, a metodę doświadczenia wewnętrznego sposobem przekraczania tabu. Transgresja już uwewnętrzniona będzie tylko kolejnym momentem w wiedzy ludzkiej. Jeżeli przyjmiemy, że tabu to ciemna strona człowieczeństwa, ukrywająca się przed nami samymi to doświadczenie Bataillea stanowi przejście na kraniec tej wiedzy, a oko to sposób, w który możemy poruszać się w tej nieznanej krainie zachowując się, nie przechodząc przez granicę szaleństwa i nie kończąc poznania na poziomie trwogi i przerażenia. Wprowadzenie seksualności, erotyzmu do kultury, a szczególnie do języka, przez Sade'a i Bataille'a, stanowi według Foucaulta doniosłe zdarzenie naszej epoki. Język przestał krążyć wokół spraw wyższych, uduchowionych - odpowiedzi na wyzwania bezgranicznego apetytu podmiotu, a zajął miejsce przewodnika w erotyczności bytu: "od dnia, gdy nasza seksualność zaczęła mówić i być mówiona, język przestał być etapem rozwijania w nieskończoność; w jego gęstości doświadczamy odtąd skończoności i bytu. W tym mrocznym schronieniu napotykamy nieobecność Boga i naszą śmierć, granice i ich transgresję."[20] [1] Por. Małgorzata Kowalska, Dialektyka poza dialektyką, Od Bataille'a do Derridy, Warszawa 2000. [2] G. Bataille, Doświadczenie wewnętrzne, przeł. Oskar Hedemann, Warszawa 1998, [3] Tamże, s. 221. [4] Tamże, [5] Trwoga w rozumieniu Bataillea jest stanem przerażenia, bezsilności ludzkiej, jaka staje się udziałem człowieka narażonego na "inne" czy "możliwe". Nie jest to pojecie bliskie trwodze Heideggerowskiej, bo zbyt mało pojemne i intymne, trwoga Heideggera to pojęcie bliższe bataillowskiemu projektowi - dramat życia codziennego z całymi konsekwencjami czasowymi. [6] "[...] i prawdą jest, że słowa, ich labirynty, wyczerpujący bezmiar ich możliwości, a wreszcie ich zdradliwość, maja w sobie coś z ruchomych piasków.", tamże, [7] Tamże, s. 67. [8] Por Andrzej Pankalla, Psychologia mitu, Warszawa 2000. [9] W literacki sposób Bataille tak przedstawia owo odczucie pustki: "Nie pomyślawszy o tym przez chwilę >, że zaczyna się czas agonii. Nie buntowałem się, pragnąłem cierpieć iść dalej, dojść, nawet gdyby mi przeszło zginąć, aż do samej >. Poznawałem, chciałem poznać, złakniony tej tajemnicy, nie wątpiąc ani przez moment." G. Bataille, Maddame Edwarda, przeł. T. Komendant, w: Literatura na świecie, nr 10 1985, s. 139. [10] G. Bataille, Doświadczenie wewnętrzne, [11] Tamże, s. 96. [12] Tamże, s. 97. [13] Tamże, s. 106. [14] Tamże, [15] "jestem bytem zdolnym zawiesic w sobie samo bycie.", tamże, s. 111 [16] Tamże, [17] Tamże, [18] Michel Foucault, Przedmowa do transgresji, przeł. Tadeusz Komendant, w: tenże, Szaleństwo i literatura, red. Tadeusz Komendant, Warszaw 1999, s. 60-63. [19] Tamże, s. 60. [20] Tamże, do góry

Zespół zapowiada duże zmiany w warstwie muzycznej. Przy nagraniach współpracowali z trzema producentami, co zaowocowało oryginalna mieszanką brzmień.Jak sami

fot. Adobe Stock, Pixel-Shot Moje życie nie było łatwe. Dużo czasu spędziłem w domu dziecka, bo tam oddała mnie moja „kochana” mamusia. Pogodziłem się z tym po latach, ale rana w sercu została. I nagle, tuż przed świętami, coś takiego! Ale okazało się, że moja żona ma więcej rozumu niż ja. I może będzie dobrze? Po prostu nie mogłem w to uwierzyć! Stałem jak kołek, z rozdziawionymi ustami i tępym wzrokiem wpatrywałem się w listonosza. – Złe wieści? – pokiwał głową domyślnie starszy mężczyzna. – Niestety, teraz to coraz częstsze. Tylko w filmach doręczyciele przynoszą telegramy z informacją o spadku od dawno zmarłej krewnej. W prawdziwym życiu – machnął ręką. – Ech, szkoda gadać… Głównie kłopoty. – Jak można być tak bezczelnym? – wycedziłem. – Po tylu latach! Moje życie nie było łatwe. Miałem 3 lata, kiedy trafiłem do domu dziecka. I nie dlatego, że moi rodzice zginęli w wypadku i nikt z krewnych nie mógł się mną zająć. Znalazłem się w „bidulu”, bo rodzona matka zwyczajnie mnie tam oddała. Z opowieści babci wiem, że mieszkaliśmy w kamienicy na obrzeżach. Często było głodno i chłodno. Matka pracowała jako dozorczyni, ale większość marnej wypłaty i tak zwykle przepijała, a do domu sprowadzała kolejnych wujków. Oczywiście nie mogę tego pamiętać, ale mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałem, bo już jako nastolatek trafiłem na ślady policyjnych akt z tamtej nocy. Napisali tam: „Skrajnie zabiedzony chłopiec w wieku około 2 lat”. Skrajnie zabiedzony. Skoro policjanci, którzy przecież niejedno w życiu widzieli, tak napisali, to musiało być ze mną naprawdę źle. I do tego ten wiek. „W wieku około 2 lat”. Tamtej nocy miałem dokładnie 3,5 roku Matka wyszła ze mną w nocy do sklepu monopolowego. Oczywiście była już pijana, jak to zwykle z nią bywało, ale widocznie chciała się jeszcze doprawić, skoro w środku nocy wyszła z domu, do tego ciągnąc za rękę małego chłopca. Podobno się wyrywałem i płakałem. To musiało matkę zirytować, bo nagle puściła moją dłoń, powiedziała coś w rodzaju: – To radź sobie, jak chcesz – i po prostu uciekła do najbliższej bramy. Zostałem sam, w listopadzie, w nocy, w środku miasta, pomiędzy jeżdżącymi dokoła tramwajami i taksówkami. Miałem dużo szczęścia w tym wszystkim. Po pierwsze dlatego, że to była wyjątkowo ciepła noc, a po drugie dlatego, że akurat jakieś starsze małżeństwo wracało z teatru. Zaniepokoił ich mały chłopiec błąkający się bez kurtki po śródmieściu, przystanęli, wezwali policję. Być może to uratowało mi życie. Policjanci zaprowadzili mnie na komisariat, dali do picia ciepłe mleko i zaczęli poszukiwania mojej wyrodnej matki. To dziwne, ale mimo że miałem niespełna 4 lata, smak tamtego mleka pamiętam do dziś. Może dlatego, że matka zwykle nie gotowała dla mnie takich przysmaków. Na co dzień musiałem zadowolić się znalezionym w domu chlebem albo resztkami kolacji, którą przygotowywała dla „wujków”. Ci dziwni goście zawsze byli dla mojej rodzicielki ważniejsi od syna. Tamtej nocy policjanci szybko namierzyli moją matkę. Była w jednym z lokalnych barów, kompletnie pijana i obojętna na rzeczywistość. W tej sytuacji nie było innego wyjścia Zostałem skierowany do policyjnej izby dziecka. Przez chwilę miałem nadzieję, że kiedy matka wytrzeźwieje, wróci po mnie. Ale nic takiego się nie stało. Mijały lata, a ja jedyne co dostawałem, to ckliwe listy od niej, w których pisała, że jestem jej ukochanym Krystiankiem, ale życie tak jej się ułożyło, że lepiej mi będzie u obcych ludzi. Tylko że tych obcych ludzi w moim życiu nie było. Nikt nie stworzył mi domu. Matka nie zrzekła się praw rodzicielskich, więc nie kwalifikowałem się do adopcji. Całą młodość spędziłem w domu dziecka. Kiedy trochę podrosłem, w ogóle przestałem odbierać listy od matki. Poprosiłem wychowawczynię, żeby nawet mi ich nie przekazywała. Miałem wrażenie, jakby serce zamieniło mi się w bryłę lodu. Kiedy ktoś pytał o rodzinę, robiłem zbolałą minę i mówiłem, że ojca nie znam, a mama niestety wpadła pod samochód. Ludzie współczuli mi ciężkich przeżyć, a mi łatwiej było żyć ze świadomością, że matka nie żyje, niż że tak po prostu cynicznie mnie porzuciła. Bardzo zależało mi, żeby jak najszybciej wyrwać się z domu dziecka. Ludzie, których znałem, robili to różną drogą. Niektórzy wiązali się z grupami przestępczymi, żeby w końcu do kogoś należeć, kiedy opuszczą mury domu dziecka. Mnie to nigdy nie interesowało. Dobrze się uczyłem, chciałem do czegoś dojść własnymi siłami. Skończyłem samochodówkę, otworzyłem niewielki warsztat. I poznałem Nadię. Spotkanie mojej obecnej żony było jak cud, jak przełom w moim pustym, pozbawionym miłości życiu. Nadia jest ciepłą, kochającą kobietą Bez przesady mogę powiedzieć, że jest moim aniołem. Wychowała się w normalnej rodzinie, jest przedszkolanką, kocha dzieci. Nie mogłem lepiej trafić. Pobraliśmy się, kiedy Nadia miała zaledwie 20 lat, ale nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji. – Będę cię na rękach nosił, moja księżniczko – obiecałem przyszłej żonie. Dziś, po 10 latach, z dumą mogę powiedzieć, że obietnicy nigdy nie złamałem. Nie było łatwo, bo dzieci wychowane w domu dziecka nie mają wzorców i nie wiedzą, jak żyją zwykłe rodziny, ale dzięki pomocy żony i teściów udało mi się uniknąć wielu błędów, jakie popełnili moi koledzy. Podejrzewałem, że mogę być dziedzicznie obciążony alkoholizmem, więc na wszelki wypadek 3 lata temu całkowicie zrezygnowałem z picia. Nigdy nie chciałem, żeby Nadia albo nasi synowie przechodzili przez piekło, jakie stało się moim udziałem przez wiecznie pijaną matkę. Tylko żonie powiedziałem prawdę o tej kobiecie. – Okłamałem cię – wyszeptałem pewnego wieczoru. – Moja matka tak naprawdę wcale nie wpadła pod samochód. Ona mnie po prostu porzuciła. A później opowiedziałem jej całą, zlepioną ze strzępków wspomnień i policyjnych raportów, historię. Choć trudno mi było w to uwierzyć, powieki piekły mnie, jakbym za chwilę ja, dorosły, silny mężczyzna, miał wybuchnąć płaczem. Trauma bycia porzuconym nigdy nie przestała boleć. Nadia zauważyła, przez co przechodzę, bo otoczyła mnie ciepłym ramieniem. – To dobrze, że mi to powiedziałeś – wyszeptała. – Człowiek nie powinien nosić w sobie takich ponurych tajemnic. A myślałeś kiedyś, żeby ją odnaleźć, porozmawiać, zapytać, dlaczego tak zrobiła? Aż się wzdrygnąłem. – Ty chyba nie mówisz poważnie! – syknąłem. – Miałem jej jeszcze szukać?! Chyba tylko po to, żeby napluć jej w twarz! – Nie mów tak – Nadia łagodnie pogłaskała mnie po twarzy. – Przecież to twoja matka, a matkę ma się tylko jedną. – Oni nigdy nie była i nie będzie dla mnie matką – warknąłem. – Zresztą, z takim trybem życia to pewnie dawno leży gdzieś pod płotem… I niewiele mnie to obchodzi. A jednak nie leżała... I teraz miałem tego namacalny dowód. Nie spodziewałem się niczego złego, kiedy listonosz powiedział, że ma dla mnie polecony. Ostatnio miałem niewielką stłuczkę, spodziewałem się informacji od ubezpieczyciela. Ale nie tego, co zobaczyłem. „Sąd Rejonowy we Wrocławiu… zobowiązuje pana do objęcia opieką matki, pani Grażyny… w związku z ciężkim stanem powódki i powikłaniami po przebyciu zakażenia Covid–19…”. Litery tańczyły mi przed oczami w obłędnym korowodzie. A więc ona żyła. Żyła, najwyraźniej przeszła chorobę, była w dużym stopniu inwalidką, jak czytałem w piśmie… I pozwała mnie o alimenty! Jak wytłumaczono w oficjalnym piśmie, byłem jej jedynym synem. Tylko co z tego?! Ona nigdy nie była dla mnie matką! Poczułem się, jakby w środku gotowała się we mnie lawa. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. Nie byłem 30-letnim, odnoszącym sukcesy mężczyzną, dobrym mężem i ojcem. Byłem przerażonym 3-latkiem porzuconym w środku nocy na ulicy. – Niedoczekanie! Grosza ode mnie nie zobaczy! Niech znika – warknąłem, chowając list do kieszeni. Tego wieczora po raz pierwszy od wielu lat miałem ochotę naprawdę się napić. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że wiem, jak bardzo przestraszyłbym Nadię i chłopców – a przecież rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Zamiast tego usiadłem tylko z zaciętą miną przed telewizorem. Nadia od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. – Kłopoty w pracy? – dopytywała. Nie zamierzałem jej nic mówić Ale zwinięty w kulkę nienawistny list palił mnie w kieszeni jak granat. Nie miałem tajemnic przed żoną. W nocy, gdy już układaliśmy się do snu, nie wytrzymałem. – Jak można być tak podłym?! – wybuchłem, rzucając na stół list. – Podła harpia! Zachciało jej się moich pieniędzy! – A może to nie o pieniądze wcale chodzi – szepnęła Nadia, przebiegając wzrokiem list. – Może ona po prostu zatęskniła za rodziną? Za swoim synem? – Za synem?! – parsknąłem. – Nie bądź śmieszna! Przecież ona nawet mnie nie zna! Wyrzuciła mnie jak wyrzuca się śmieci i przez tyle lat interesowałem ją nawet mniej niż te śmieci! Nadia tylko pokręciła głową i szepnęła coś o tym, że matkę ma się tylko jedną, ale znała mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie ma co naciskać. Przez kilka kolejnych dni starałem się nie myśleć o liście od matki. Zamiast tego zająłem się przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia. W tym roku miały wyglądać zupełnie inaczej. Ze względu na związane z pandemią ograniczenia wiele rzeczy zostało odwołane. Nie było tradycyjnego jarmarku świątecznego, jasełek w przedszkolu. Mimo to zależało mi, żeby chłopcy zapamiętali ten czas jako wyjątkowy, jak co roku. Kiedy byłem w domu dziecka, Boże Narodzenie było najgorszym czasem w roku. Ci, co mieli gdzie pójść, przechwalali się, jak w ich domach wygląda wigilia, choć w duszy wszyscy domyślali się, że tak naprawdę cała rodzina pije przy stole i tyle ze świętowania. I tak w najgorszej sytuacji byli jednak ci, którzy na Boże Narodzenie zostawali w bidulu jak ja. Kiedy jeszcze żyła babcia, wychodziłem choć na te kilka dni pożyć normalnym życiem – powdychać zapach choinki i poczuć na sobie spracowane ręce starowinki. Kiedy babci zabrakło, święta były czasem pustki Dlatego tak chciałem zrekompensować to moim synom. Im grudzień kojarzył się tylko z zapachem pierniczków i śpiewaniem kolęd. Nadia bardzo dbała o zachowywanie wszystkich tradycji i dlatego w naszym domu zawsze zostawiało się na stole puste nakrycie dla niespodziewanego gościa. – A jeśli w tym roku ktoś przyjdzie? – szepnęła mi pewnego dnia żona. – Kto miałby przyjść? – Może strudzony życiem wędrowiec – uśmiechnęła się tajemniczo Nadia. – Ktoś, kto potrzebuje rodzinnego ciepła… W dzień Wigilii usiedliśmy wszyscy jak co roku, w odświętnych ubraniach, do stołu. Ja odczytałem fragment Pisma Świętego. Dzieci szturchały się, patrząc na spiętrzone pod choinką prezenty. Tylko Nadia dziwnie się zachowywała. Chodziła niespokojnie, z wymuszonym uśmiechem, podchodziła do okna. Już miałem zapytać, co się stało, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. – O, to chyba niespodziewany gość! – podskoczyła jak ukłuta igłą Nadia, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. – Zamówiłaś świętego Mikołaja? – zacząłem, ale głos uwiązł mi w gardle, kiedy żona otworzyła drzwi. Nie poznałem stojącej za nimi kobiety. Ot, zasuszona starowinka, której życie najwyraźniej nie oszczędzało. Ale coś w głębi duszy sprawiło, że od razu wiedziałem, kto to jest. – Jak mogłaś? – wysyczałem w stronę żony, ale Nadia, o dziwo, nie wyglądała na zmieszaną. – Proszę, niech pani z nami usiądzie – powiedziała serdecznie. – Kochanie, ja nieubrana – kobieta najwyraźniej unikała mojego wzroku. – Ja nie wiem, czy powinnam… – Na pewno nie powinnaś – warknąłem, ale umilkłem natychmiast zmrożony karcącym wzrokiem żony. A później wszystko potoczyło się błyskawicznie W korytarzu, nie wiem skąd, wzięli się nasi synowie. Ciekawie zerkali na niespodziewanego gościa. – Kim pani jest? – Jest pani wróżką? Pytali jeden przez drugiego. – Nie, ta pani nie jest wróżką. To wasza babcia, Grażynka. Już nigdy nie będzie samotna. Starsi ludzie nie powinni być sami w jesieni życia – powiedziała poważnie Nadia. Nim zdążyłem wkurzony zaprotestować, starszy syn krzyknął: – Babcia?! Jak cudownie! Zawsze marzyłem, żeby mieć babcię jak inne dzieci! W ostatniej chwili ugryzłem się w język, żeby nie zawołać, że to nie jest żadna babcia. To pijaczka, która porzuciła waszego tatę, gdy był niewiele starszy od was! Ale na szczęście nic nie powiedziałem. Na szczęście, bo kiedy moja matka usiadła przy pustym nakryciu dla zbłąkanego wędrowca, poczułem się niespodziewanie tak, jakby dom spowiła magia. Nie wiem, na czym to polegało. Może na tym, że właśnie w tym momencie w moim sercu roztopił się kawałek lodu, który trzymałem tam przez lata, i teraz czułem, jak przemienia się we wszechogarniające ciepło? – Pamiętasz, co ci mówiłam? – szepnęła Nadia, ściskając mnie za rękę. – Nienawiść niszczy przede wszystkim tego, który nienawidzi. I widzisz teraz? A ja po raz kolejny w życiu pomyślałem, że mam najmądrzejszą żonę pod słońcem. I kolejny raz uwierzyłem w cud Bożego Narodzenia. Bo chyba się zdarzył. Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”
Niemożliwa stała się też działalność pisarska. Poeta utrzymywał się dzięki pomocy innych i ofiarności społecznej. Wraz z nadejściem panowania Rzeszy wyrzucono go z Hotelu Europejskiego, chociaż miał tam zagwarantowane lokum i środki do życia. Zmarł niebawem, bo 18 stycznia 1940 roku w stołecznym Szpitalu Dzieciątka Jezus.
VII. Z ŻYCIA CHOPINA. »Słabszy się czuję, nie mogę komponować, nie tyle dla braku chęci, ile dla fizycznych przeszkód, bo się tłukę co tydzień po innej gałęzi. A cóż mam robić? Zresztą oszczędza mi to trochę grosza na zimę«... Tak brzmiał wyjątek z listu Chopina do Grzymały, z d. 1 października 1848 r., kiedy artysta bawił w Szkocyi, w zamku lorda Stirling. Było to już po szeregu koncertów, z którymi wystąpił w Glasgowie, w Edimburgu i Manchester, a które, powiódłszy się znakomicie, przyniosły mu znaczny dochód. Niestety, były to ostatnie zarobione przezeń pieniądze. Gdy po upływie sześciu miesięcy, w marcu roku 1849, znalazł się z powrotem w Paryżu, gonił już resztkami, a że od chwili, gdy przyjechał, prawie ciągle musiał leżeć w łóżku, niezdolny ani do pracy kompozytorskiej, ani do dawania lekcyj, przyczem wydatki wciąż się zwiększały w miarę rozwijającej się choroby, więc doszło do tego niebawem, iż genialny twórca Mazurów i Polonezów ujrzał się bez grosza... Zaprzyjaźniony z nim serdecznie wiolonczelista Franchomme, na którego głowie spoczywała cała finansowa strona egzystencyi chorego, widząc pustki w kasie, nie znajdował innego sposobu wyjścia z tego krytycznego położenia, tylko naradzić się z gronem najbliższych znajomych i wielbicieli mistrza, co czynić? Należało skądciś dostać pieniędzy, Chopin bowiem, o ile nie wiedział, jak zaradzić temu bankructwu, o tyle denerwował się niem, tak, iż natychmiast czuł się gorzej. Skończyło się na tem, że się udano do panny Stirling, która, jako dawna uczennica Chopina, była tak zagorzałą jego wielbicielką, iż ją nawet posądzano o źle ukrywaną miłość ku niemu... Przed paru laty Chopin dedykował jej prześliczne dwa Nokturny, F-moll i Es-dur, a kiedy na początku roku zeszłego, po wybuchu rewolucyi lutowej, zdecydował się jechać do Anglii, to przyczyniły się do tego w znacznej mierze i namowy ze strony »Szkotek«, jak nazywał pannę Stirling i jej siostrę, panią Erskine. Była to osoba bogata nadzwyczaj, a że kult, jaki żywiła dla Chopina, był wiadomy powszechnie (wiedziano nawet, że Chopina często nudziły jej czułości i zbytnie zajmowanie jego osobą), nie wątpiono przeto, że dowiedziawszy się o kłopotach swego uwielbianego mistrza, nie omieszka mu przyjść z pomocą. Jakoż nie zawiodła pokładanego w niej zaufania: gdy jej powiedziano, jak rzeczy stoją, nie namyślając się ani chwili, ofiarowała franków, wyrażając gotowość ofiarowania więcej, jeśli tego tylko zajdzie potrzeba. O całem tem smutnem zaściu istnieje kilka wersyj, które warto poznać bliżej, bo nietylko opowiadają, jak romantyczną drogą doszły Chopina te pieniądze, lecz równocześnie rzucają ciekawe światło na ówczesny nastrój umysłów, dla nas dziś całkiem prawie niezrozumiały, a wielce dla epoki charakterystyczny. Pani Rubio, jedna z celniejszych uczennic Chopina, opowiadała historyę tę Niecksowi w następujący sposób. Pewnego dnia zjawił się u niej Franchomme, z oświadczeniem, że należy przedsięwziąć jakieś kroki, ażeby wystarać się o pieniądze dla Chopina, o czem dowiedziawszy się ona, zaproponowała poprosić o zasiłek bawiącą właśnie w Paryżu pannę Stirling, przybyłą tu umyślnie dla opiekowania się chorym artystą. Gdy Franchomme uznał pomysł ten za dobry, pani Rubio, jak zapewnia, udała się niezwłocznie do bogatej Szkotki, ta zaś usłyszawszy o kłopotliwem położeniu swego ulubieńca, przeraziła się w najwyższym stopniu, tłómacząc przybyłej, że nie dalej, jak kilka dni temu posłała Chopinowi, nic o tem nie mówiąc nikomu, franków. Posłała je w pakiecie, który dla niepoznania od kogo pochodził, kazała zaadresować w jakimś sklepie, a następnie, opieczętowawszy, poleciła wręczyć artyście. To był fakt; skoro Chopin do tej pory nic nie wiedział, ani wspominał o otrzymanej anonimowej przesyłce, dowodziło to tylko, że pieniądze gdzieś utkwiły po drodze. Ale gdzie?... Przedsięwzięto wszelkie możliwe starania, ażeby odnaleźć przepadłą zgubę, lecz szukano daremnie; pakiet zniknął, jak kamfora. Oczywiście, że to wywołało niemałą konsternacyę wśród przyjaciół Chopina. Gdy sobie łamano głowy, gdzie się pieniądze te podziać mogły, wpadł ktoś na oryginalny pomysł, ażeby zasięgnąć rady u słynnego medyumisty Aleksandra... Autorem tego pomysłu był, według pani Rubio, jakiś literat szkocki, znajomy czy krewny panny Stirling, nazwiska wszakże jego nie zapamiętała... Jakkolwiek niemało dałoby się powiedzieć o tej prawdziwie szkockiej propozycyi, to jednak, ponieważ wyczerpano wszelkie środki, zdecydowano się spróbować jeszcze i tego. A nuż się uda!... Nowoczesny czarownik, zapytany, gdzie szukać rzeczonego pakietu, oświadczył, że paczkę tę wraz z listem oddano żonie portyera, u której znajduje się dotychczas; iż on jednak, ażeby módz cośkolwiek bliższego powiedzieć w tym przedmiocie, koniecznie musi dostać choć kilka włosów z głowy podejrzanej odźwiernej; w przeciwnym razie nie jest w możności dać żadnych dokładnych informacyj. Zadanie było niełatwe, ale nie przedstawiało się znowu jako niemożliwe do spełnienia. Poprostu wypadało uciec się do podstępu!... Jakoż uknuto formalny spisek na głowę odźwiernej, a co najzabawniejsze, iż i Chopin, gdy go wtajemniczono w całą sprawę, nietylko dał się wciągnąć do tego niepowszedniego spisku, ale nawet, po długich naradach, w jaki sposób dałoby się podejść niczego niedomyślającą się kobietę, skoro zadecydowano, że najłatwiej by się dopięło celu, gdyby on był wykonawcą całego zamachu, nie cofnął się przed przyjęciem tej ryzykownej a trudnej roli. Ażeby się z niej godnie wywiązać, artysta poprosił portyerkę, ażeby mu wieczorem umyła nogi, co zresztą zdarzało się jej czynić już niejednokrotnie... Gdy przyszło do tej czynności, Chopin tak poprowadził rozmowę, że jakoś zgadało się o włosach wogóle, a po niejakim czasie o włosach madame la consierge w szczególności. W końcu, prawdopodobnie ku niemałemu zdziwieniu stróżki, artysta wyraził życzenie, że pragnąłby posiadać plecionkę z jej włosów... Madame la consierge, uważając to za jedno z tych dziwacznych zachceń, z któremi tak często spotyka się u ludzi chorych, i nie śmiąc sprzeciwić się podobnemu żądaniu, uczyniła mu zadość, choć pewno sobie pomyślała, że jednak temu panu Chopinowi coś się musiało pomięszać w inteligencyi... Ale nie o to chodziło, co sobie pomyśli pani portyerowa, lecz o jej włosy!... Gdy je zdobyto, zaraz nazazajutrz pospieszono z niemi do Aleksandra, ten zaś, przyjrzawszy się im, orzekł, że pieniądze znajdują się ukryte w zegarze ściennym, wiszącym w mieszkaniu portyera. Otrzymawszy tę informacyę, nie zwłócząc udano się do portyerki, która, zapytana o taki to a taki pakiecik, niedawno przysłany do pana Chopina, w pierwszej chwili zbladła, jak kreda, poczem, wyciągnąwszy z za zegara żądaną kopertę, zaczęła się tłómaczyć, iż ją na razie zapomniała oddać, później zaś, gdy sobie przypomniała o niej, wstydziła się przyznać, że powierzoną sobie rzecz tak długo przetrzymała w swojem mieszkaniu... Gdy rozwinięto pakiet, okazało się, że nie brakło ani franka. Mimo to, wszystkim nasunęło się podejrzenie, że madame la consierge, spodziewając się rychłej śmierci Chopina, a domyślając się, że w paczce są pieniądze, schowała ją umyślnie, ażeby sobie w odpowiedniej chwili przywłaszczyć jej zawartość...« Nieco odmiennie opowiada o przebiegu całej tej sprawy pani Audley w swej francuskiej książce o Chopinie. Według niej rzecz miała się tak: Jednemu z najbardziej zaufanych przyjaciół Chopina (Franchomme'owi) zdarzyło się raz rozmawiać z panną Stirling o kłopotach finansowych twórcy Nokturnów, na co wspaniałomyślna Angielka prosiła go o przyjęcie franków oraz o możliwie delikatny sposób wręczenia ich choremu. Życzeniu jej stało się zadość o tyle, że pieniądze, złożone w papierowej kopercie, oddano odźwiernej Chopina, z poleceniem, by list ten oddała adresatowi. Dla przyjaciół mistrza, współczujących jego przykremu położeniu, było to piękne znalezienie się panny Stirling, jakby promieniem słońca, rozjaśniającym ponure ciemności; szczególniej zaś mógł się z tego cieszyć Franchomme, czuwający nad kasą swego genialnego kolegi. To też nie trudno wyobrazić sobie jego zdziwienie, gdy w kilka dni po tem wszystkiem usłyszał nowe skargi z ust Chopina, który dobierając szczególnie cierpkich wyrażeń, użalał się na swoją nędzę. Franchomme, wiedząc o hojnym zasiłku panny Stirling, nie mógł zrazu wyjść z osłupienia, gdy jednak Chopin wciąż obstawał przy swojem, zaczęło go to w końcu niecierpliwić. Czując, że tu na dnie wszystkiego leży bezwarunkowo jakaś mistyfikacya, rzekł trochę podrażniony już tą rozmową: — Ależ, mój drogi, zdaje mi się, że chyba nie masz powodu troskać się zbytnio o swoją przyszłość. Chodzi tylko o całkowite odzyskanie zdrowia, a tego możesz oczekiwać z całym spokojem, mając pieniądze. — Co? Ja mam pieniądze? wykrzyknął Chopin urażony. Jestem bez grosza! — Jakto? A te franków, któreś otrzymał niedawno? — Dwadzieścia pięć tysięcy franków?!! Gdzież one są? Kto mi je miał przysłać? Nie otrzymałem w tych czasach ani jednego sou. — No, wiesz, tego to już trochę za wiele! Po takiej wymianie zdań, dość nieprzyjemnej dla obu przyjaciół, gdy nareszcie Franchomme opowiedział Chopinowi o owych franków od panny Stirling, i gdy się okazało, że Chopinowi nie dostarczono ostatnimi dniami żadnego listu z pieniędzmi, nie pozostawało nic innego, tylko szukać... Kwota była zbyt znaczna, aby dopuścić jej stratę. Jakoż zabrano się do dzieła. Po zbadaniu wszystkich okoliczności, towarzyszących wysłaniu owego listu z pieniędzmi, jeden fakt nie ulegał najmniejszemu zaprzeczeniu, że zapieczętowane pieniądze oddano odźwiernej, że je miała doręczyć Chopinowi, że ich jednak nie doręczyła. A zatem musiały znajdować się u niej... Chodziło o to tylko, w jaki sposób przekonać się o prawdziwości tego przypuszczenia, by jednocześnie nie obudzić czujności w stronie posądzonej. Ktoś wpadł na pomysł, by zapytać o radę w tym względzie słynnego podówczas w Paryżu medyumisty Alexisa. Ale i tu natrafiono na szkopół: na to bowiem, by z Alexisa coś wydostać, należało go z daną osobą wprowadzić w pośrednią lub bezpośrednią styczność, co w danej sytuacyi nie było wcale łatwem. Lecz zaradzono i temu. Ponieważ chodziło o portyerkę, więc za pomocą zręcznego podstępu wydostano od niej chustkę, którą zwykle nosiła na szyi, i chustkę tę zaniesiono medyumiście. Ten, wziąwszy ją do ręki, odrazu dał żądane objaśnienie, mówiąc, że poszukiwane franków znajdują się za lustrem w mieszkaniu portyera. Po zasiągnięciu tej informacyi, osoba, która list była doręczyła odźwiernej, niezwłocznie udała się do niej, oświadczając, że listu, o którego oddanie Chopinowi prosiła niedawno, artysta nie otrzymał dotąd... Czemu? Na to portyerka wyjęła z za zegara żądaną paczkę, i oddając ją, rzekła z najzimniejszą krwią: — Eh bien, la v' la, vot lettre! Poprostu, zatknąwszy paczkę za zegarem, ażeby ją przy pierwszej sposobności zanieść na górę, zapomniała o niej na śmierć... Gdy wreszcie pieniądze doszły do rąk Chopina, zawahał się z przyjęciem tak znacznej sumy. Według twierdzenia pani Rubio, zatrzymał tylko franków, resztę zaś zwrócił swej hojnej przyjaciółce. Franchomme jednak, który w danym wypadku musiał być z natury rzeczy najlepiej powiadomionym, utrzymuje z całą stanowczością, że Chopin zatrzymał franków, co jest o tyle prawdopodobniejsze, że przy wysokiej stopie, na jakiej wielki pianista żyć był przyzwyczajony, drobna stosunkowo suma franków starczyłaby na bardzo niedługo. Nie należy zapominać, że artysta trzymał obszerne mieszkanie na pierwszem piętrze, że, jakkolwiek chory i często zmuszony leżeć w łóżku, prowadził dom otwarty, przyjmując liczne grono znajomych, że do stołu prawie nigdy nie zasiadał sam, że prócz służącego miał przy sobie od niejakiego czasu »gardmaladę«, że pozostawał pod opieką pierwszych powag lekarskich, że na spacer do lasku Bulońskiego nie wyjeżdżał nigdy inaczej, tylko powozem, i t. d., i t. d. Uwzględniwszy to wszystko, łatwiej się wierzy Franchomme'owi, niż pani Rubio. Kiedy panna Stirling zdecydowała się wesprzeć Chopina franków, to tylko dała tem dowód, że znała doskonale jego potrzeby... Nadmienić wypada, że i co do wielkości ofiarowanej mu sumy nie wszystkie relacye są z sobą w zgodzie. I tak np. Karol Gavard (który wogóle jest jednem z najwiarogodniejszych źródeł odnośnie do Chopina) powiada, że mu ofiarowano nie lecz tylko franków. Komentuj i dziel się swoją wiedzą muzyczną z innymi. Zaloguj się. Pustki - Nuda [tekst, tłumaczenie i Tyle z życia. 2k Jak widoki zza pociągu szyb Zlewam się w jeden ciąg To co wczoraj, z tym od czego minął rok Mijam setki jednakowych miast Tuzin takich samych plaż Gdzie mam wysiąść, żeby wreszcie zostać sam? Więcej pytań, odpowiedzi mniej W rytmie kół pływa las Jadę szybciej, ale ciągle nie na czas Choć dosiadasz się na parę chwil Żeby zostać cały dzień Choć się kurczy przedział oddalamy się Kłamię pamięć, oszukuję słuch Mrużę oczy, syczy stal Tyle ma kierunków, wszystko widać wspak Przepalają się żarówki gwiazd Wciąga nas tunelu zmrok Po omacku szukam skraju twoich rąk Czemu wszystko, co nieważne trwa A ważniejsze kończy się Czemu kiedy proszę otwórz krzyczysz "Nie" Czemu wszystko, co nieważne trwa A ważniejsze kończy się Czemu kiedy proszę otwórz krzyczysz "Nie"
Աжоղ ξ ጭሮыφθцеዝт иռаጉ
Бሴкаф аհ τሳаցутвեժ ፐкፐσևσու лор
Ктиሙ ዞγибаկ стиኔገքጱДрθ пοռощιжաβև иςωշጇдυ
Ψуፀըν врερЕхի оւотሽбеμօ
Фጮμа ናэԵчиклι еπя
Ζեвсօзιሊо ዱሮիማ ሚщαբለУдо ոፋኘ жэξестը
Komentuj i dziel się swoją wiedzą muzyczną z innymi. Zaloguj się Pustki - Ty w górę ja w dół [tekst, tłumaczenie i interpretacja piosenki] Pustkom stuknęło okrągłe 15 lat. Wydaje się, że jeszcze całkiem niedawno byli zaliczani oni do przepastnego grona debiutantów i jednej z nadziei polskiej muzyki, a teraz hucznie obchodzą oni swoje urodziny, wydając przekrojową płytę Wydawało się, która przedstawia – słuchaczowi zorientowanemu mniej lub bardziej w temacie – Pustki w skondensowanej pigułce. Formacja, która współcześnie jest triem w składzie Barbara Wrońska, Radek Łukasiewicz i Grzegorz Śluz, na szczęście uznała, że należy nie tylko poprzestać na kompilacji swoich hitów i evergreenów, ale sprawili swoim fanon niespodziankę w postaci dwóch premierowych utworów, które są niczym innym, jak stylistyczną kontynuacją tego, co Pustki zaserwowały fanom na ostatnim LP, czyli Safari. Program płyty zaczyna singlowy O Krok, który sprawnie sobie radzi na playliście w radiowej Trójce. I pamiętam, że ten utwór, gdy właśnie pierwszy raz go słuchałem w radiu, kupił mnie od pierwszych nut. Piękny, lekko podniosły, a zarazem mega melodyjny wstęp, zaśpiewany a cappella przez Barbarę Wrońską, bezlitośnie wwierca się w głowę i nie chce za bardzo z niej uciec. I nie ma co się dziwić; to inteligentnie zaaranżowana piosenka, z olbrzymim, przebojowym potencjałem, i chyba o to chodziło. Druga z nowości, to Liczę do dwóch. Tutaj Pustki uderzają odrobinę w klezmerską muzykę, natomiast Barbara śpiewa bardziej teatralnie, doskonale interpretując pełen językowych połamańców i zabaw tekst. Pustki dalej w wysokiej formie kompozytorskiej. To tyle z nowości. Reszta zestawu to przekrój z całej kariery Pustek od debiutanckiego Studia Pustki po Safari, z tym że utwory ułożono na płycie od tych najbardziej współczesnych do najstarszych. I bardzo dobrze, bowiem perełki takie jak O Krok należy eksponować, a historię zespołu i tak poznamy chronologiczne, tylko tak trochę inaczej, niczym w słynnym filmie Christophera Nolana – Memento. PUSTKI - O krok (official video) Powiem szczerze, że wybór nie jest oczywisty. Nie jest to klasyczne The Best Of, bowiem brakuje przebojów, jak Nic do powiedzenia czy nagranej z Arturem Rojkiem Nieodwagi. Mnie osobiście bardzo brakowało Senty mentów, które nie tylko dla mnie są jednym z najlepszych kompozycji w dorobku Pustek. Z drugiej strony płyta CD ma ograniczoną pojemność, a muzycy zapewne nie chcieli ograniczać się do samych pewniaków, nie zapominając tym samym o początkach istnienia swojego zespołu, czyli czasach płyty Studio Pustki, którą reprezentuje brudny, garażowy Patyczak. Doskonale ten zabieg pokazuje, jaką drogę zespół przeszedł przez ostatnie 15 lat. Od surowego, lekko psychodelicznego rocka, po wysmakowane pop rockowe aranżacje z bogactwem brzmień klawiszowych, z którymi na płytach Pustek obcujemy ostatnimi laty. Z pozostałych zaskoczeń wymienić należy Kalambury w wersji koncertowej z Muńkiem Staszczykiem za mikrofonem, który doskonale zinterpretował w swoim śpiewie wiersz Władysława Broniewskiego. A poza tym mamy same perfekcyjne strzały, które układają nam się na skondensowaną historię Pustek. Kompozycje takie jak Się Wydawało, Wesoły Jestem, fantastycznie sentymentalna Lugola, Parzydełko, Tchu Mi Brak… zebrane obok siebie na jednej płycie, stanowią fascynujący dowód tego, jak nieprzeciętnym zespołem są Pustki na naszej krajowej scenie muzycznej. Fot.: Agora/Art2 Podobne wpisy: Tonie wszystko, a ja z głową ponad wodą płynę dalej Tonie wszystko, ale wszystko powiedziane między nami Tonie wszystko, a ja z głową ponad wodą płynę dalej Powiedziane wszystko miedzy nami Dlaczego klucz na stole nie wiadomo czyj? Nie wiadomo szach czy mat Podzielone wszystko murem Dalej dzieli się, dzieli dalej się 2 127 058 tekstów, 19 875 poszukiwanych i 287 oczekujących Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów. Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków! Reklama | Kontakt | FAQ Polityka prywatności
Słowem: z jednej strony wielkość chrześcijańskiego powołania, z drugiej strony -- nuda i proza życia. Codzienność duchowości chrześcijańskiej zatem to stałe -- codzienne właśnie -- zmaganie się dobra ze złem, świętości z grzechem; to rzeczywistość wyznaczana przez grzech powszedni, ale i przez powszednią łaskę.
Albumy Wyświetlanie albumów, w których występuje Tyle z życia. Podobne utwory Aktualności API Calls
\n\n pustki tyle z życia tekst
Żadna z tych sytuacji, nie jest prawdziwą przyczyną odczuwanej pustki. Pustka może niszczyć. Uczucie pustki, któremu w pełni ulegamy, które zaczyna przejmować kontrolę nad tym, co robimy, może prowadzić do depresji. Gdy pustka nas zaczyna zjadać, a nie motywować, warto poszukać pomocy i wsparcia. Anna GaszUniwersytet Śląski Codzienność widziana przez optykę wartości Esej na konkurs "Codzienność wartości - wartość codzienności" Kilka chwil zasłuchania w szum lasu, obecności, refleksji nad tajemnicą swej tożsamości, wczucie w tożsamość drugiego, zwyczajna autentyczność, przynoszą chwile zatrzymania, jednocześnie wprowadzając człowieka ogarniętego codziennością w przestrzeń pytań o to kim jest człowiek, o sens ludzkiego życia i jego wartość, tak by o codzienności nie zapomnieć, a wzbogacić ją o doświadczenie prawdy, piękna, dobra. W zgiełku ulicznych problemów, spraw załatwianych i tych jeszcze do załatwienia, rozmaitych dążeniach, o ściśle określonych celach i tych, w których sformułowanie celu jest nieistotne, spowszedniało już pytanie: "Gdzie w tym wszystkim człowiek?", "jak wygląda nasza codzienność?" Człowiek żyjący w czasach współczesnych to bardzo często człowiek zagoniony, znerwicowany, zmęczony. Perspektywa etycznego wymiaru naszego życia zostaje sprowadzona nierzadko do tego, czym zajmujemy się w czasie wolnym od zajęć, konkretne zachowania moralne zaś obowiązują o tyle o ile są wymagane. W namyśle nad etycznymi i humanistycznymi zagadnieniami, z jakimi mierzy się bądź zmierzyć winien człowiek, pragnę w impresyjnym szkicu zastanowić się nie tyle nad tym, ile współcześnie poświęca czasu na własne samodoskonalenie na gruncie moralności, a raczej, jak przestrzeń etyczności wpleść w codzienność, w której uczestniczymy, a nie jej przeciwstawić. Na kanwie zimowej lektury "Kłopotu z istnieniem", autorstwa Henryka Elzenberga oraz zamyśleniu nad Nietzscheańską troską o człowieka powstały niniejsze spostrzeżenia. O wartościach słów kilka "Dla mnie istotne jest inne znaczenie wyrazu "wartość". Nie zdolność zaspokajania interesów, ale pewna >godność, szlachetność, szacownośćswego bytu i dobrobytusię żyjetak a tak się postępujeco prawda się umiera<, ale nie dotyczy to osobiście nikogo"[12]. Spróbować przetrwać, nie zwariować ale i nie zagubić się w wygodnej obojętności pozbawionej zadumy egzystencji. W pośpiesznym zakupowym szybowaniu, między pracą, domowymi porządkami, snem, znaleźć czas na delektowanie się rozmową, by nie tylko przeżywać życie, ale także je smakować, w pogoni za odjeżdżającym autobusem spojrzeć w niebo po prostu... Dramatyczna wspaniałość życia [13] . Twórcza codzienność"Dzieło sztuki to symfonia grana na naszych najdelikatniejszych uczuciach (...) Magiczny dotyk piękna budzi tajemne struny naszej istoty - drżąc i dygocąc odpowiadamy na wołanie. Dusza rozmawia z duszą. Słuchamy niewypowiedzianego, spoglądamy na niewidzialne (...) Dawno zapomniane wspomnienia powracają, nabierając nowego znaczenia. Nadzieja przytłumiona strachem, tęsknota, której się wypieramy - stają przed nami w nowym blasku"[14]. Codzienność kojarzy nam się dziś bardzo pejoratywnie. Ciąży człowiekowi jak wciąż na nowo wtaczany przez Syzyfa kamień. Zrutynizowane życie, choć ustabilizowane, to zmęczone i pozbawione radości. Żyjemy, ale jakby od niechcenia, przytłoczeni tym wszystkim, co na co dzień musimy (chcemy) robić. Co gorsza, często nie wiemy dlaczego tak się dzieje. Od świtu do nocy zapewniamy sobie coraz lepsze warunki życia, ale nie mamy już czasu żeby żyć[15]. Najgorsze zdaje się być to, że nie ma reguł. Czy człowiek współcześnie przeżywa kryzys? Być może... Jednakże pojęcie "kryzysu" często staje się po prostu pojęciem wykorzystywanym dla usprawiedliwienia dewaluacji życia, rezygnacji z życia świadomego wspartego o aksjologiczny fundament. Co znaczy być człowiekiem autentycznym, w świecie jakich wartości pragnę żyć, jakie są moje odczucia? Szukając odpowiedzi na te pytania zrodziła się we mnie refleksja o tym, co powoduje, że wszelkie nasze dążenia, wybory czy poglądy są w istocie nasze, a więc pozwalają żyć u źródeł sensu. Autentyczność jako fundament Niepokojąco aktualne zdaje się spostrzeżenie Nietzschego, że "zainteresowanie prawdą znika, w miarę, jak prawda zapewnia mniej przyjemności"[16]. Dlaczego niepokojące? Kiedy znika zainteresowanie prawdą, rozumianą jako poszukiwanie własnej tożsamości, zanika wszelka możliwość mówienia o człowieku i rozumienia człowieka, zanika możliwość życia autentycznego. Paradoksalnie, prawdziwość nauki daje się dziś coraz to precyzyjniej dookreślić. Rozwojowi dziedzin naukowych towarzyszy jednak regres człowieczeństwa wobec którego życie codzienne staje się pustym, pozbawionym sensu tworem. "Duch wolny, duch wyzwolony, który na nowo posiadł samego siebie"[17]. Człowiek autentyczny, to człowiek, który poszukuje prawdy. Teologia fundamentalna powie o człowieku; homo absconditus, jednocześnie wskazując na życie jako dochodzenie do pełnego zrozumienia własnej tożsamości. Swoisty związek tajemnicy i poznania wskazuje na poszczególne wydarzenia życia codziennego, jako sensotwórcze ślady ogromu niedostępnej człowiekowi całości. "Nigdy nadaremnie nie będziesz się piął w górach prawdy: albo już dziś dosięgniesz wyższego stopnia, albo wyćwiczyłeś swe siły, żeby jutro stanąć wyżej"[18]. Słuszny jest zarzut, że pełnia prawdy pozostaje przed człowiekiem zakryta. Ową zakrytość należy uznać także względem nas samych. Tajemnica jednakże nie wyklucza, a umożliwia jej odkrywanie, poznawanie i zgłębianie. Dlatego też "dążenie ludzkie do prawdy wydaje się czymś, co wynika z samej naszej natury"[19], a to co w tymże poszukiwaniu jest punktem wyjścia to zrozumienie, kim jestem, odnalezienie autentyczności własnego istnienia. Być może warto więc zastanowić się, gdzie w tym wszystkim co robimy na co dzień jesteśmy, czy w jakimś stopniu nasza zewnętrzność jest wyrazem postawy autentycznej, odzwierciedlającej naszą niepowtarzalną osobowość? Świat wartości - w poszukiwaniu sensu codzienności "Wiele jest dróg, którymi człowiek może zmierzać do lepszego poznania prawdy, a przez to czynić swoje życie coraz bardziej ludzkim"[20]. Stawać się coraz bardziej ludzkim, to stawać się coraz bardziej autentycznym wobec siebie i drugiego. Postawa otwartości i prawdziwości stanowi podstawę dla dostrzeżenia sensu i twórczego odnalezienia w tym wszystkim, co składa się na naszą codzienność, wymiaru niecodziennego, a więc pozwala zrozumieć niepowtarzalną wartość czynności, wytworów, relacji na które składa się nasza codzienność i ważności etycznego tychże ugruntowania. "Sens potrzebuje pomostów. Przychodzi poprzez doświadczenie spotkania. Potrzebuje ludzkich relacji, żeby przyjść (...) Sens od początku był więzią. A więź jest nośnikiem sensu"[21]. Miejscem epifanii sensu jest dla człowieka świat mu najbliższy, zmagania życia, oczekiwanie na spotkanie z przyjacielem, ukochanym, powrót do domu, ale także dziewięć godzin pracy, w której wypełnia jak najrzetelniej przydzielone obowiązki czy odprowadzenie zmarłego towarzysza życia na miejsce jego pochówku. Wszędzie tam gdzie jest człowiek, jest możliwość uczłowieczenia rzeczywistości, w której żyje w podmiotowej postawie bycia dla. I nie tyle chodzi o to by dojść do ładu ze wszystkim za wszelką cenę, ale aby w tym właśnie fragmencie życia smakować, w autentycznym, pełnym pasji dotyku odczuwać jego wartość i znaczenie bądź w sytuacji odwrotnej nie nadawać mu jej jeśli jest 'stratą czasu' przybraną w pozorną ważność, pozorny sens, usprawiedliwiający ich rzeczywistą iluzoryczność. Warto bowiem zauważyć, że panuje dziś pewna obsesja sensu, "wszystko musi mieć sens i być absolutnie użyteczne dla celów absolutnie obsesyjnych działań"[22]. Czy jednakże nie na zbyt wiele w tym zbiorowości, a zbyt mało konkretnej, zwyczajnej proegzystencji człowieka? "Współczesny powszechnie spotykany typ człowieka to człowiek w pośpiechu (...), który jest więźniem konieczności, który nie umie zrozumieć, że jakaś rzecz być może nie jest użyteczna; nie rozumie on również, że tak naprawdę, to właśnie sprawy użyteczne mogą być bezużytecznym i wyczerpującym do cna ciężarem"[23]. W świecie splątanych antynomii, stajemy wobec wyzwania przerwania zaklętego kręgu rozpowszechniającej się bezosobowości, abstrakcyjnej siły zbiorowości i pogoni za tym co wciąż nienadeszłe. Tworząc codzienność wartościową i wartą przeżywania tworzymy siebie i wspólnotę autentycznego człowieczeństwa. Impresje końcowe "Nie można popaść w obsesję"[24]. Nasza codzienność jest miejscem, w którym tworzymy własne człowieczeństwo, decydujemy o tym, co się dokonuje, a więc o tym, jak to, co nazywamy "codziennością" wygląda. Może zamiast mówić o kryzysie, potrzeba przypomnieć sobie i innym, że świat, w którym żyjemy jest światem, w którym wydarza się nasze życie, jego rzeczywisty wymiar miejsce realizacji ideałów, płaszczyzna w której odkrywamy kim jesteśmy. Zamierzeniem mym nie było rozstrzygnięcie podjętych w niniejszym eseju problemów. Poprzestałam na zanotowaniu kilku spostrzeżeń, które być może pozwolą czytelnikowi zatrzymać się na moment i spróbować zastanowić się nad tym jak wygląda nasza codzienność, a jak powinna wyglądać? [1]H. Elzenberg, Pisma Aksjologiczne, Lublin 2002, s. 309. [2]M. Tyl, Pesymizm konserwatyzm wartości. O filozofii Henryka Elzenberga, Katowice 2001, s. 170. [3]J. Filek, Filozofia jako etyka. Eseje filozoficzno- etyczne, Kraków 2001, s. 14. [4]Ibidem, s. 12. [5]A. Gruszka, Zgarbiony ciężarem myśli. Wybór poezji, Katowice 1998, s. 23. [6]Por. M. Tyl, Pesymizm konserwatyzm wartości. O filozofii Henryka Elzenberga., dz. cyt., s. 9. [7]F. Nietzsche, Niewczesne rozważania, Kraków 2003, s. 153. [8]M. Tyl, Pesymizm konserwatyzm wartości. O filozofii Henryka Elzenberga., s. 9. [9]T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 76. [10]Ibidem, s. 14-15. [11]E. Fromm, O sztuce miłości, przeł. A Bogdański, Warszawa 1992, s. 76, w: T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 108. [12]T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 108. [13]H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, Toruń 2002, [14]O. Kakuzo, Księga herbaty, Kraków, s. 83. [15]Por. T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 20. [16]F. Nietzsche, Ludzkie arcyludzkie, Tłum. L. Staff, Kraków 2003, s. 158. [17]F. Nietzsche, Ecce homo. Jak się staje- Kim się jest, Tłum. L. Staff, , Kraków 2003, s. 48. [18]F. Nietzsche, Wędrowiec i jego cień, Kraków 2003, s. 119. [19]J. Zawieyski, Owoc czasu swego, dz. cyt. 7. [20]Jan Paweł II, Fides et ratio, Wrocław 1998, s. 5. [21]K. Grzywocz, Na początku był sens. Z ks. Krzysztofem Grzywoczem rozmawia Krystyna Jabłońska; "Więź" nr 8-9 (538-539), 2003, s. 50. [22]T. Merton, W natarciu na niewypowiadalne, Bydgoszcz 1997, s. 33. [23]Ibidem, s. 33. [24]Ibidem, s. 43. do góry można i tak ;) ;) ;) ps. nie zapomnijcie zagłosować na tę piosenkę oraz na "tyle z życia" na Liście przebojów Trójki #siewyawaloska #skaskaska UWODZENIE SŁOWAMI czyli komunikacja werbalna Jezeli dotychczas siedziałeś na randce i pociłeś się w stylu „o czym tu dalej mówić??”. Jeżeli dotychczas dziewczyny nie chciały się umówić po raz drugi. To gdzieś tkwił problem w tym co im mówisz. Komunikacja werbalna (słowami) to jeden z filarów nowoczesnego uwodzenia. Dobrze wiesz, że „dobry bajer nie jest zły” 😉 Ci którzy mają wiele kobiet potrafią z nimi rozmawiać w pewien szczególny sposób. Oto dokładnie czego możesz się nauczyć z mojego szkolenia: – poznasz 18 moich własnych historii przekazujących wyższą wartość (DHV), na tej podstawie nauczysz się jak tworzyć swoje historie do uwodzicielskiej rozmowy z kobietą, – poznasz 5 moich specjalnych historii jak pokazywać kobiecie swoją unikalność, żeby była oczarowana Twoją wyjątkowością, – poznasz moje autorskie i nigdzie nie publikowane patenty na to, żeby to kobieta się starała podtrzymać rozmowę, – przestaną byc dla Ciebie problemem sytuacje, gdy zapada „martwa cisza” ponieważ będziesz wiedział jak wznawiać i sterować rozmową dzięki kilku prostym trickom – dostaniesz rozpiskę wszystkich moich tekstów, zagrywek, zabawnych ripost, które używam do flirtu z kobietą i będziesz tym zaskoczony jak to jest skuteczne, – otrzymasz praktyczne wskazówki, co i w jakim momencie mówić do kobiety, żeby za każdym razem pociągać ją bardziej, to jest tak proste, a prawie nikt o tym nie wie, – nigdy więcej już nie będziesz miał „pustki” w głowie, bo na każdy moment rozmowy z kobietą dostaniesz moje sprawdzone sposoby, proste i gotowe do wykorzystania na już lub do modyfikacji, – dokonam selekcji i tuningu (poprawy) Twoich własnych historii, nauczysz się je opowiadać w nowy ekscytujący dla kobiety sposób, – pokażę Ci 2 tricki jak możesz zaadoptować czyjeś teksty i historie, aby opowiadać go tak jakby był Twój (tak wiem, że to podstępne, lecz chodzi o to żebyś był skuteczny), – zrozumiesz jakie popełniałeś błędy w tym co mówiłeś (komunikacja werbalna), które sprawiały, że dziewczyna przestawała być Tobą zainteresowana!! – nauczysz się jak opowiadać historie, żeby kobieta chłonęła je jak gąbka, no i żeby to nie wyglądało „sztucznie” – nauczę Cię tego co mówić, żeby kobieta nie miała żadnych oporów przed i wiele innych tajników rozmowy z kobietą, Jeżeli będziesz miał absolutnie JAKIEKOLWIEK pytania z tej dziedziny – DOSTANIESZ na nie odpowiedź. Na 100%. Komunikacja werbalna i jej sekrety stoją przed Tobą otworem. Oszczędzisz Sobie Wiele Lat Trudu i Porażek, Aby Nauczyć się Co Dokładnie Mówić Kobiecie… Nigdzie w Polsce obecnie nie znajdziesz czegoś podobnego! Wiem jak nauczyć Ciebie poprawnego opowiadania historii, rutyn, itp., bo uczyłem się tego do najlepszych na świecie. Konsultowałem moje historie z Futurem, Tenmagnetem (Love Systems), dzięki temu przez jeden dzień nauczysz się sprawdzonego materiału (ich i mojego), który da Ci nowe sukcesy z kobietami. Wszystko jest tak zaplanowane, abyś na moich przykładach z życia nauczył się jak rozpoczynać, prowadzić i kończyć interakcję z kobietą, Jedni będą narzekać, że to jest nienaturalne, manipulacyjne albo sztuczne… a Ty w tym czasie będziesz cieszył się towarzystwem kobiet. Dostaniesz ode mnie konkretny i przetestowany materiał do rozmowy zamiast enigmatycznej „wibracji” (to na innym szkoleniu). Uwaga!! Szkolenie to odbyło się w styczniu 2011. Nagranie AUDIO z niego dostępne jest TUTAJ: Oto wrazenia uczestników poprzednich coachingów : „Szkolenie z rutyn bardzo mnie zaskoczyło oczywiście pozytywnie, Marcin cierpliwie odpowiadał na wszelkie pytania, praktycznie wiele rzeczy mi się rozjaśniło po tym szkoleniu 🙂 Adept bardzo wnikliwie oceniał przygotowane przez nas historie i poprawiał wszystkie nawet drobne błędy, co mi sie spodobało. A historie które dostaliśmy jako gotowce, przetestowałem wczoraj (kilka z nich) i jestem bardzo zaskoczony, bo wyglądało to prawie jak hipnoza na dziewczynie, nie spodziewałem się aż takiego efektu. Troszkę trzeba wykuć po tym szkoleniu, ale moim zdaniem warto. Co do korekty moich historii, dzięki wielkie, bardzo wiele mnie to nauczyło, myślałem że one są w miare ok, a widze ze popełniałem katastroficzne błedy.” Andrzej „co do samego szkolenia: miłe zaskoczenie. Dostałem tyle rutyn, historii, projekcji i innych przydatnych tekstów, że aby to wszystko opanować będę potrzebował jeszcze duuuużo czasu. Z uwagi na moją długą przerwę w grze uważałem, że każdy materiał mi się przyda, natomiast to co dostałem zwróciło mi uwagę na to, że „jechałem” w zupełnie innym kierunku. Dlaczego ja mam ganiać za pannami i być namolnym, natrętnym (niepotrzebne skreślić) skoro mogę sprawić, że to ona potrzebuję mnie, że to właśnie kobieta będzie się starać o moje względy. Totalne odwrócenie ról. To mi się podoba :)No i ten kop, który otrzymałem kiedyś, działa nawet teraz„ Smaq _ „Adept, chciałem Ci napisać na bieżąco, że po szkoleniu z tekstami po prostu jestem zadowolony. Muszę przyznać, że wahałem się trochę wydać jakąkolwiek kasę na szkolenie z tego, co mówić kobietom, jak opowiadać i co przekazywać w historyjkach/opowieściach i tak dalej, bo uważałem, że całkiem nieźle mi to wychodzi. Miałem nawet na to dowody w postaci numerów telefonów przechwyconych na polu boju, tudzież innych akcji. Ponieważ mam już parę miesięcy „stażu” i pewne rzeczy zdarza mi się powtarzać w różnych opowieściach tu i tam, to i trochę oceny przez eksperta nie zaszkodzi – tak sobie pomyślałem i dlatego przyszedłem i… muszę przyznać, że dostałem naprawdę duuuuużo więcej, niż się spodziewałem. Spodziewałem się bowiem drobnych poprawek, delikatnych sugestii, paru ciekawych tekstów lub historyjek, które może będą do mnie pasowały, a może nie. A tu proszę – zapisałem chyba ze 20 stron maszynopisu! Super spodobały mi się jajcarskie teksty, które dorzucałeś nam do historyjek. Ubaw po pachy i teraz mam swoje materiał „stuningowane przez Adepta” plus tyle dodatkowych wariackich tekstów, że się nie mogę doczekać weekendu, kiedy z tym towarem pojawię się na mieście 😉 Napiszę jak poszło, tylko najpierw muszę to ułożyć w głowie i się po prostu nauczyć… Dotychczas bardzo rzadko czegokolwiek się uczyłem na pamięć, za cholerę nie mogę nauczyć się jakiś patternów, większość z nich do mnie słabo pasuje i tyle. Ale co innego nauczyć się swoich tekstów w wersji „podrasowanej” przez Adepta 🙂 Muszę przyznać, że naprawdę widać, że spędziłeś w cholerę czasu testując różne opcje w terenie. Dzięki i szacun za fajny pomysł na szkolenie i za umiejętne przekazanie tematu. Pozdrawiam. Roberto” Uwodzenie słowami czyli uwodzicielska komunikacja werbalna. Słowo „pustka” lub „pustość” – w sanskrycie siunjata, to rzeczownik odprzymiotnikowy pochodzący od słowa siunja – „pozbawiony”, co w dokładnym tłumaczeniu oznacza „pozbawioność”. Słowo to sugeruje brak – brak cech, brak własnej natury. Stwierdzenie: „forma jest pustką” należy rozumieć następująco Michał Murawski Przedstawiam Państwu moje wybrane wierszowane teksty, które pisałem na przełomie ostatnich pięciu lat. Opinie: Wystaw opinię Ten produkt nie ma jeszcze opinii Czas dostawy:plik do pobrania Koszty dostawy: Odbiór osobisty zł brutto Kurier DPD zł brutto Paczkomaty InPost zł brutto Orlen Paczka zł brutto Kurier InPost zł brutto Kod producenta: 978-83-272-3476-6 Przedstawiam Państwu moje wybrane wierszowane teksty, które pisałem na przełomie ostatnich pięciu lat. Przedstawiam Państwu moje wybrane wierszowane teksty, które pisałem na przełomie ostatnich pięciu lat. Są to twory, które powstawały w różnych okolicznościach mojego życia i jak to w życiu bywa przemawia przez nie radość, ale czasami także smutek i refleksja. Wspomnę, że niektóre rymowanki to teksty piosenek, które pisałem dla siebie oraz innych osób. Życzę miłego odbioru… TytułWierszowany pamiętnik czyli zapiski... z życia wzięte AutorMichał Murawski Językpolski WydawnictwoWydawnictwo e-bookowo ISBN978-83-272-3476-6 Rok wydania2012 Liczba stron27 Formatpdf -29% Być „Bohater tomu wierszy Stanisława Raginiaka przebywa w wielu miejscach – jego pamięć wyraża się poprzez geografią losu, przemyślenia własne i mądrość poznanych słów. Poetycki wzrok obiega nieomal całą Ziemię. Poeta, intensywnie doświadczając nieuniknionego biegu czasu, pragnie uchwycić i nazwać wartości ludzkiego istnienia. Odkrywa poczekalnie śmierci, odczuwając nienasycony głód życia. Pragnie przełamać bolesne odczucie samotności. Jednoczy się ze światem, którego uroda zachwyca go i przeraża, podpowiada prawdy żywe. Stanisław Raginiak przekazuje czytelnikom swój bardzo osobisty hymn o miłości, w którym mogą odnaleźć swoją tęsknotę za pięknym i dobrym byciem”. Zbigniew Chojnowski – poeta, prozaik, historyk literatury, krytyk literacki, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Kintsugi to japońska technika i sztuka naprawy potłuczonych wyrobów ceramicznych, polegająca na łączeniu elementów wyrobu laką z dodatkiem sproszkowanych metali szlachetnych, takich jak złoto, srebro lub platyna. Pokryte przygotowanym w ten sposób barwnikiem pęknięcia oplatają naczynie kunsztowną pajęczyną złotych żył. Ten rodzaj metafory uzdrawiania ludzkich ran zainspirował artystę, Bruna Capolonga (Kanada), który przypomina nam, że piękno i siła mogą pochodzić z pozbierania potłuczonych kawałków, które życie czasem w nas pozostawia i stworzenia czegoś nowego z ich pozostałości. W tym duchu artysta często zaczyna swoje prace od dosłownego rozbijania ceramicznych paneli, których fragmenty następnie składa i montuje na sztywnych podporach. To właśnie jego praca, obraz Yearning (tł. tęsknota), pojawia się na okładce tej książki. Kintsugi to także koncepcja filozoficzna zbudowana na fundamencie sztuki przemijania i niedoskonałości oraz na przekonaniu, że nie można wstydzić się swoich ran. Wszelkie porażki i trudne doświadczenia tworzą niepowtarzalną historię każdego człowieka, która składa się na wielobarwny pejzaż tego wszystkiego, co mieści się w pojęciu Być. -30% Cierpienia młodej Hany Bohaterka tomu, Hana, ma około dwudziestu lat, obgryza paznokcie, pali papierosy, maluje obrazy, lubi spacerować po lesie i pisze poezję. W śmiałych konfesyjnych wierszach podmiotka opowiada o uniwersalnych dziewczyńskich doświadczeniach – przeżywaniu swojej cielesności w oczach własnych i cudzych, miesiączce, pierwszych razach, masturbacji, bólach, troskach, rozczarowaniach oraz licznych (i słusznych!) wkurwach. Te ostatnie rodzą się często ze zderzeń z rozmaitymi postaciami lekceważenia młodych kobiet, czy to w świecie literatury, czy w kolejce do kasy w sklepie. Poezja Katji Gorečan to przykład bezkompromisowego młodego feminizmu – nie oglądając się na to, czy wypada i czy się opłaca, opowiada bez cenzury o tym, co dla niej istotne. Jest przy tym błyskotliwa, pełna humoru i językowego wdzięku. Cierpienia młodej Hany to wszystko, co chcielibyście wiedzieć, ale się boicie. Co chcielibyście powiedzieć, ale się wstydzicie. Historia Hany wciąga i zaczyna się obracać. W pewnym momencie zapominasz w ogóle, że czytasz wiersze. Kamila Janiak Inicjacyjnaà rebours, osadzona buńczucznie w tradycji literackiego sporu, odbrązowiająca młodość, ów czas niewinności, lecz bardziej burzy i naporu; młodej pisarce udało się stworzyć opowieść unikalną, zarazem intymną i uniwersalną. Literatura kobieca, poezja menstruacyjna, gender? Żadna z tych łatek nie powinna przylgnąć do świetnie napisanej książki. Książki o dojrzewaniu do i od języka, śmiało przekraczającej tabu poprawności. W dodatku z poczuciem (ciemnego nieraz) humoru. Marta Podgórnik -28% Czyim to jestem wymysłem Ja niedokończony projekt poezje Wyspiański nie był poetą i równocześnie był poetą we wszystkim, co robił. Gdy tworzył swoje dramaty i projektował dla nich teatr, gdy komponował witraże i snuł fantazje architektoniczne o wzgórzu wawelskim. Był nim także wtedy, gdy pisał listy i eseje –to z nich głównie pochodzą teksty składające się na ten niewielki wybór. Poetyckie fragmenty przypominają Wyspiańskiego kameralnego i refleksyjnego; tworzą najbardziej osobiste przesłanie artysty: pod ściszoną tonacją pulsuje dramatyczne napięcie, pod ironią skrywa się rozpacz. Najlepiej pozwalają zrozumieć ten liryczny autoportret: „jakimś poematem wydaje mi się życie moje […], ale wciąż drżę, że ten poemat się nagle rozerwie…, że przepadnie niedokończony”… Teksty Wyspiańskiego komentują historycy literatury i artyści teatru, podejmując próbę odpowiedzi na ponawiane od stulecia pytanie: czym jest fenomen Wyspiańskiego. Geniusz to, grafoman czy jeden z wielu modernistycznych artystów? -28% Dobór dóbr Poezja Tomasza Hrynacza z tomu "Dobór dóbr" to nieustanne mocowanie się z rozpaczą, której można napluć w twarz jedynie językiem liryki, mową wiersza, buntem zdania, gniewem frazy, oporem słów. Oszczędne, lapidarne miniatury poetyckie autora "Dwóch wyjść" przekonują czytelnika zapisem doświadczeń, z którego wyziera twarz poety, gotowa do spotkań z odbiorcą. Głos Hrynacza, rozpoznawalny i jedyny w swoim rodzaju, opowiada o samotności i samotnikach, o tęsknocie i goryczy, żałobie po utraconym czasie. Okaleczony bohater tych tekstów zmaga się z cielesnością, przemijaniem, smutkiem, strachem, lękiem przed śmiercią. To poezja przegranych i dla przegranych. To liryka dla tych, co mają w sercu ranę. Opowieść o ciemnym świecie, w którym kiedyś „przyjdzie wysokie morze”. Paweł Tański -28% Dwie bajki Mimo monumentalnej pracy pisarskiej, translatorskiej i niezwykle rozległych projektów edytorskich, nie zdobył należnego mu uznania ani nie osiągnął stabilizacji materialnej pozwalającej założyć rodzinę. Ostatnie lata spędził przy rodzinie siostry w Warszawie. Pośmiertnie, w 1931 r., ukazał się przygotowany jeszcze przez samego autora dwutomowy Ostatni zbiór poezji. Jak na tle tak bogatej i różnorodnej twórczości prezentują się Dwie bajki? Warto przypomnieć ciekawą i subtelną w stosunku do wzorca ukształtowanego przez Stanisława Jachowicza propozycję Langego dla dzieci (choć może ona zainteresować także dorosłych). Do tych utworów można z powodzeniem odnieść słowa redakcji poprzedzające nowele i fantazje z tomu „Róża polna”: Antoni Lange, ten cyzelator i miłośnik kunsztu słowa poetyckie go, wytworny znawca literatur obcych, których arcydzieła przyswoił nam w mistrzowskich przekładach, niestrudzony poszukiwacz prawdy w swych filozoficznych rozważaniach, zdaje się pisać czasem nowele jakby dla wypoczynku i rozrywki. Zstępuje wtedy w życie realne i codzienne – a czyni to z ujmującym wdziękiem i jakby uśmiechem lekkiej ironii. -9% Fraszki igraszki 12 Przedstawiamy państwu kolejną część „Fraszki igraszki 12” autorstwa Witolda Oleszkiewicza. I tym razem nie zabrakło mistrzowskiego języka, trafnych wyrażanych myśli i zwięzłości utworów. Krótkie utwory o zróżnicowanej tematyce wzbudzają w czytelniku refleksję, zadumę, ale potrafią też wywołać uśmiech na twarzy czytelnika. Bardzo prosta, rymowana konstrukcja utworów dostępna jest dla każdego odbiorcy. Tym razem poruszane tematy dotyczą między innymi: pandemii Koronawirusa - Covid-19, sensu życia w tych trudnych dla nas czasach, emocji, kobiet, mężczyzn, naszych wyborów, pokus, polityki, strajków kobiet, starości, ułomności. Przedstawione wątki opisane są na podstawie własnych doświadczeń i spostrzeżeń autora.
Tyle z życia dziś masz - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
Raz tylko w zyciu ma sie tyle lat - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Pół życia piłem, a pół życia miałem wyjebane Do zobaczenia bracie, tam przy barze To wie jubiler - serce zimne jak jebany kamień Sam je przecież bracie szlifo– Czuję luz Nic tak nie działa na suki, jak Gray Groose Dzisiaj przeprowadzam tuning Tyle kół znów wpada mi na konto z nieba Ta panna chce wpadać do mnie, to szansa jak w
Sprawdź o czym jest tekst piosenki Wiersz o szukaniu nagranej przez Pustki. Na Groove.pl znajdziesz najdokładniejsze tekstowo tłumaczenia piosenek w polskim Internecie. Wyróżniamy się unikalnymi interpretacjami tekstów, które pozwolą Ci na dokładne zrozumienie przekazu Twoich ulubionych piosenek.
Popołudnie z radiem w tle. Wybrał tutaj się z tamtych zimnych stron Wiatr odłąka z miasta dym. Mam Tysiąc kroków stąd I skrótem będę biegł. Tak wymykam się już nie pierwszy raz, Gdy do Ciebie biegnę, Wiem Droga wciąga gdzie jej kres, Spacerujesz i ja też. Kapitalna jesteś, Wiesz, Doskonale wiesz Już pod palcami czarny Sprawdź o czym jest tekst piosenki Pożałuj mnie nagranej przez Pustki. Na Groove.pl znajdziesz najdokładniejsze tekstowo tłumaczenia piosenek w polskim Internecie. Wyróżniamy się unikalnymi interpretacjami tekstów, które pozwolą Ci na dokładne zrozumienie przekazu Twoich ulubionych piosenek. UFYr.